Rozpad
O szybę uderzyła pierwsza duża kropla, tworząc bezgłośnie podłużny, mokry ślad. Zaraz za nią podążyły następne. W oddali piorun rozświetlił na chwilę pochmurne, wieczorne niebo, zwiastując długo oczekiwaną letnią burzę. Chwilę później grzmot wyrwał mnie z zamyślenia. Spojrzałem na siedzącego naprzeciwko Darka. Zdaje się, że monotonne stukanie metalowych kół o złącza szyn sprawiło, że jego myśli poszybowały jeszcze dalej niż moje. Niewidzącymi oczami wpatrywał się w jakiś punkt gdzieś w okolicy mojego lewego kolana. Delikatnie poruszyłem nogą. Podniósł wzrok, lecz gdy tylko spojrzał mi w twarz, natychmiast go odwrócił. Przez chwilę wodził oczami po niknących w mroku za oknem domkach i drzewach. Potem rzucił mi jeszcze jedno przelotne spojrzenie, w którym dojrzałem wyrzut. Albo moralną przyganę. Nie odzywał się do mnie już od ponad trzech godzin. To jego wybór. Ja zawsze szanowałem jego odmienność. Tym większą budzi teraz we mnie złość to, że on nie jest w stanie uszanować mojej.
Piętnaście godzin wcześniej jechaliśmy tym samym torowiskiem, tyle że w druga stronę. Poranny ekspres relacji Warszawa Centralna – Kraków Główny sunął spokojnie wśród pól zbliżając się do Gór Świętokrzyskich. Jeszcze zanim wyjechaliśmy z Warszawy zmęczenie wzięło górę i zasnąłem. Godzinę później obudziła mnie kontrola biletów. W przedziale poza mną i Darkiem siedziała jeszcze starsza pani z małym dzieckiem – wyglądali na parę babcia i wnuczka – oraz łysiejący na czubku głowy jegomość. Miał na sobie przechodzoną marynarkę, lekko pogniecione bawełniane spodnie, przykurzone skórzane buty i okulary w rogowej oprawie. Na kolanach trzymał stary, powycierany na rogach neseser. Dłonie miał złożone w koszyk na neseserze i nerwowo kręcił kciukami. Z wyrazem skupienia na twarzy patrzył przez okno.
Matko! – pomyślałem. Ten człowiek mógł mieć czterdzieści sześć lat – tyle samo, co ja. Przez chwilę zastanawiałem się, czy moi młodsi znajomi postrzegają mnie tak samo jak ja tego jegomościa. Uspokoiłem się dopiero, gdy przeniosłem wzrok na oblicza moje i Darka, odbijające się w umieszczonym ponad siedzeniami lustrze. Zdaje się, że w stylowo wytartych dżinsach, koszuli z podwiniętymi rękawami i opasce na włosach wyglądałem niemal równie młodo jak siedzący obok 30-letni Darek.
Mój towarzysz prawdopodobnie nie spędził nocy w równie intensywny sposób co ja i teraz siedział obok, przeglądając z zainteresowaniem jakieś wędkarskie czasopismo. To była jedna z jego pasji. Uwielbiał łowić ryby, często w wakacje jeździł na Mazury. Czasem nawet przed pracą chodził nad Wisłę usiłując coś tam złapać. Ze zrozumiałych powodów był zagorzałym przeciwnikiem wpuszczania jakichkolwiek odpadów do rzek i jezior. Mająca obsługiwać południową część Warszawy oczyszczalnia ścieków niedaleko Wilanowa powstała między innymi dzięki jego lobbingowi.
Drugą jego pasją było społeczny aktywizm. Poza Greenpeace, gdzie go poznałem, udzielał się również jako felietonista na łamach wydawanego w Krakowie miesięcznika „Librus”. Pisywał o ucisku, jakiego w Polsce doświadczają pracownicy – szczególnie płodny był, gdy na światło dzienne wyszła afera „Biedronki”. Poruszał również tematy dyskryminacji (zagorzały przeciwnik Radia Maryja) i pomocy społecznej. Jego artykuły były na ogół sensowne i uważałem go za człowieka wartościowego dla naszego uczącego się wolności społeczeństwa. Czasami zdawał również relacje z niektórych akcji Greenpeace oraz demonstracji, jak na przykład parada równości z dziesiątego czerwca, na którą poszliśmy razem. Właśnie – Darek był gejem. Ale od pięciu lat był w stałym związku z jakimś swoim kolegą z pracy, którego widziałem tylko raz na przyjęciu i który wydał mi się niebywale podobny do Clinta Eastwooda. Nigdy nie odczułem, żebym mu się podobał. Był moim najlepszym przyjacielem.
– Miałeś mi powiedzieć co się stało – powiedział, gdy tylko kontroler zasunął za sobą drzwi.
– W sumie to sam nie wiem – odparłem. – Zdaje się, że Ania ma kryzys.
– Znowu? – Darek zmarszczył brwi. – Znowu z tego samego powodu?
– Taa… zadzwoniła do mnie jakieś trzy godziny temu. Prosiła, żebym przyjechał. Płakała w słuchawkę. Powiedziała, że kolejny chłopak okazał się niewypałem, że ma już tego dosyć i że chyba się zabije.
– Była pijana?
– Chyba trochę.
– Ty masz słabość do tej dziewczyny – pokiwał z uznaniem głową.
– Prawdziwy mężczyzna musi mieć do czegoś słabość – uśmiechnąłem się do niego. Rzucił mi powątpiewające spojrzenie.
– A nie mieliście dzisiaj jechać z Olą do Sopotu? – spytał.
– Mhm.
– I co ona na to?
– Nic. Nie wiem. Nie budziłem jej.
– O... – Darek wciągnął głęboko powietrze. – Gdybym ja tak traktował Marka, to by się dobrze nie skończyło.
– Słuchaj… czy nie wydaje ci się, że Marek jest trochę podobny do Clinta Eastwooda?
Darek rozdziawił usta w zdumieniu.
– Ani trochę… – powiedział ostrożnie. – Skąd ten pomysł?
– Wydawało mi się…
– A... – przez jego twarz przebiegł uśmiech, gdy zrozumiał. – Miało prawo Ci się wydawać. Zdaje się, że byłeś wtedy ostro narąbany.
– Tylko troszkę – odrzekłem przekornie.
Łysiejący mężczyzna z naprzeciwka spojrzał na nas z ukosa. Wiedziałem, co o nas myśli. Dawniej w takich sytuacjach miałem ochotę podejść do niego, złapać go za tę przechodzoną marynarkę i wykrzyczeć mu prawdę prosto w twarz. Byłem w tym kraju w 1976, byłem jak powstawała Solidarność, byłem w czasie Stanu Wojennego i gdy obradował Okrągły Stół. Byłem, gdy rozpadał się Związek Radziecki. I widziałem ludzi, którzy walczyli o wolność. Niektórzy nie zdawali sobie nawet sprawy z tego, o co walczą, ale ja wiedziałem, gdyż trzy lata spędzone na stypendium we Francji pozwoliły mi zdobyć świadomość, jakim błogosławieństwem jest demokracja. Tym większa była moja radość, gdy PRL w końcu upadła. A ten oto człowiek, siedzący naprzeciw mnie, był żywym symbolem przejścia z jednej niewoli w drugą, z niewoli komunistów w niewolę kapitalizmu i nieustającej pracy stanowiącej cel sam w sobie. Od pewnego czasu tacy ludzie nie wzbudzali już we mnie agresji, jedynie współczucie.
– A ty co tam masz? – skinąłem głową na leżącą na półeczce nad siedzeniami papierową teczkę.
– Krótki artykuł o wojnie w Libanie. Miałem go wysłać mailem, ale musze też z nimi pogadać, więc gdy przyszedł twój SMS uznałem, że nadarza się dobra okazji by wreszcie ruszyć tyłek.
– I nie zostawiłeś na Izraelu suchej nitki?
– I nie zostawiłem na Izraelu suchej nitki – zawtórował z dumą w głosie.
Zapowiadał się upalny dzień. Godziny szczytu już minęły, w tramwajach nie było tłoku. Zbliżała się dziesiąta, gdy wspiąwszy się na trzecie piętro powojennego bloku przy ulicy Oleandrów, zapukałem do drzwi mieszkania, które od trzech lat wynajmowałem dla Ani. Nie było żadnego odzewu. Darek spojrzał na mnie zaniepokojony, tymczasem ja spokojnie wyjąłem klucze. Zamknięta była tylko znajdująca się u góry zasuwka, co oznaczało, że w środku ktoś jest. Delikatnie pchnąłem drzwi i weszliśmy do środka. Po krótkich oględzinach okazało się, że Ania śpi, zwinięta w kłębek na swoim łóżku. Do piersi przyciskała wymięte prześcieradło, które częściowo zakrywało jej biodra i nogi. Na szczęście była odziana w pidżamę.
W pierwszym odruchu, chciałem rozprostować to prześcieradło, tak by przykryło ją całą, jednak po chwili zorientowałem się, że w mieszkaniu jest dość ciepło i nie ma to najmniejszego sensu. Przyjrzałem się jej uważnie. Mimo lekko zaczerwienionych oczu wyglądał uroczo. Patrząc na nią przychodził mi na myśl jakiś tajemniczy boski kwiat, który w nocy opuszcza swój kielich i chowa go między liśćmi przed światłem gwiazd, by za dnia znów wyciągnąć się ku górze i promieniować wokół energią życia i pięknem. Serce mi zmiękło, gdy tak na nią patrzyłem. Miałem ochotę uczynić ją najszczęśliwszą kobietą na świecie. Pochyliłem się i pocałowałem ją w policzek. Po chwili Darek zrobił to samo. On też ją kochał, tylko w nieco odmienny sposób niż ja.
Ani nie sposób było nie kochać. Byłą drobną szatynką z dużymi, roześmianymi oczami. W jakim towarzystwie by się nie pojawiła, jej wewnętrzne ciepło udzielało się wszystkim, tworząc wokół niej aurę zabawy i radości z życia. Uwielbiała żartować, a jako że była niebywale piękna, mężczyźni wokół starali się dodać ile tylko mogli do jej dobrego humoru. Kobiety, mimo oczywistej zazdrości, nie chciały pozostać na marginesie, co dalej nakręcało tworzenie się wokół Ani pozytywnej aury.
Patrzyłem przez chwilę na nią i czułem niebywałą dumę. Potem, razem z Darkiem opuściliśmy pokój i delikatnie zamknąwszy drzwi udaliśmy się do kuchni, gdzie zrobiliśmy sobie herbatę. Dziesięć minut później, zadzwoniła moja Nokia. „Boski Wiatr” zaanonsował dzwoniącego wyświetlacz.
– Cześć.
– Gdzie jesteś? – usłyszałem przestraszony głos Oli.
– W Krakowie u Ani – odparłem.
– Mieliśmy jechać do Sopotu… – powiedziała z lekkim wyrzutem.
– Zdaje się, że mamy tu sytuację kryzysową.
– Dlaczego mnie nie obudziłeś? – wyrzut przybrał na sile.
– Mówię, że mamy sytuację kryzysową.
– Ale mogłeś mi powiedzieć, że gdzieś jedziesz. Wiesz jak się przestraszyłam, gdy nie znalazłam Cię rano obok siebie?
– Ola, kochanie – starałem się zachować spokój. – Powtórzę po raz ostatni. To była sytuacja kryzysowa. Rozumiesz?
– Ale mogłeś zostawić mi chociaż kartkę! Albo wysłać SMS-a!
– Widzę, że się nie rozumiemy… – zacząłem z naciskiem.
– Oczywiście, że się nie rozumiemy – histeryzowała. – Już od dawna!
Rozłączyła się. Zdenerwowany schowałem telefon do kieszeni spodni. Zawsze wydawało mi się, że naprawdę kochać można tylko człowieka wolnego. Bo jeżeli druga osoba jest ode mnie uzależniona, to jakby stanowi cząstkę mnie, a więc tak naprawdę nie kocham jej, tylko siebie. Ola najwidoczniej nie podzielała moich przekonań. Jeżeli udałoby się jej kiedyś mnie zniewolić i uzależnić, wtedy szybko bym jej spowszedniał i nie kochałaby mnie tak, jakby to miało miejsce, gdybym zachował wolność. Nie była w stanie tego pojąć.
Równocześnie rozległy się kroki i w drzwiach ukazała się Ania.
– Włącz radio – poleciła lekko zachrypniętym głosem Darkowi, siedzącemu bliżej odbiornika. Następnie otworzyła lodówkę. – Miło, że wpadliście – dodała. Wyciągnęła rękę po leżącą na najwyższej półce butelkę wina. Wyjęła ją wprawnym ruchem, odwróciła się, spojrzała mi w oczy, westchnęła, włożyła butelkę z powrotem do lodówki i podeszła do szafki nad zlewem. Wyjęła herbatę, zapaliła gaz pod czajnikiem i siadła na krześle, obejmując rękami podkulone kolana. Z radia sączyła się jakaś nieznana mi, stylizowana na bliski wschód muzyka.
– Czekamy na twoją opowieść – rzuciłem nie spuszczając z niej wzroku.
Dzień mijał nieśpiesznie. Koło południe poszliśmy na rynek, gdzie w kawiarni na świeżym powietrzu, niedaleko Sukiennic, spotkaliśmy dwóch znajomych Ani ze studiów. Miło się rozmawiało i świadomość, że ciągle jeszcze mam bardzo dobry kontakt z młodzieżą, wprawiła mnie w wyśmienity humor. Nie udało się go nawet zepsuć tym wszystkim debilom, którzy w dobrej wierze, choć kompletnie bez użycia mózgu, karmią na krakowskim rynku gołębie.
Ania początkowo była poważna i od czasu do czasu rzucała jakimiś cynicznymi żarcikami krzywiąc się przy tym ironicznie, potem jednak rozpogodziła się. To ona w końcu zaproponowała, żebyśmy przenieśli się nad Wisłę. Miejsce dla nas się znalazło, mimo że na trawniku w okolicy Smoczej Jamy koczowały tłumy spragnionych słońca Krakusów. Było już zaawansowane popołudnie i koledzy Ani musieli gdzieś iść. Chwilę później Darek zorientował się, że i biuro „Librusa” zamykają lada chwila, więc zostałem z moim bożyszczem sam na sam.
Przeprowadziliśmy długą rozmowę. Ja jej opowiadałem, jak toczy się życie w domku w Kobyłce, w którym kiedyś mieszkała. Ona opowiadała jak jej się wiedzie w Krakowie, szczególnie teraz, w czasie przerwy wakacyjnej, z kim się spotyka i co robi – czasem tak szczegółowo, że aż wprawiało mnie to w lekkie zakłopotanie. Ale najważniejsze było dla mnie to, że mi ufa. Starałem się ją zrozumieć, nie patrzeć na nią przez dwadzieścia cztery lata różnicy wieku między nami. Nie chciałem też udawać, że nie mam żadnego doświadczenia, po prostu starałem się ją traktować jak równą sobie. I nawet mi to wychodziło.
Najważniejsza rzecz, jaką wyniosłem z naszej rozmowy, nie została powiedziana na głos. Dowiedziałem się bowiem, że nadal jestem dla niej jedną z najważniejszych osób w jej życiu. A może nawet najważniejszą. Okazało się, że mimo swojej urody i charakteru, Ania czuje się w Krakowie samotna – koledzy zazwyczaj są zainteresowani nią głównie jako partnerką, a koleżanki są zazdrosne. W związku z tym ciężko jej znaleźć prawdziwych przyjaciół i ciągle brakuje jej tu kogoś takiego jak ja, kto mógłby odpowiedzieć na jej dramatyczny apel, przyjechać, pocieszyć, wysłuchać, zrozumieć i na odchodnym zostawić nadzieję.
Nie oznacza to bynajmniej, że naszą rozmowę przepełniała nostalgia i rzewne wyznania. Ciągle żartowaliśmy, droczyliśmy się, robiliśmy sobie nawzajem przytyki do pijaństwa, moich męskich i jej kobiecych słabości oraz nabijaliśmy się z polityków oraz otaczających nas ludzi. W pewnym momencie tak jej zalazłem za skórę, że rzuciła się na mnie i zaczęła mnie dusić i wykręcać mi ręce. Początkowo broniłem się zaciekle, aż do momentu, gdy w ferworze uderzyła mnie niechcący łokciem w szyję. Nawet tego nie zauważyła, a ja nie chciałem psuć zabawy, więc jedyne co mi pozostało, to skapitulować.
Wtedy wrócił Darek. Zastał nas w dosyć dziwnej pozie. Ja leżałem na brzuchu, na mojej wykręconej na plecach prawej ręce siedziała Ania, oburącz ciągnąc mnie za lewą rękę owiniętą od dołu wokół szyi. Naprawdę nie mogłem się ruszyć, więc Darek okazał się moim wybawicielem. Jednak mimo tak doniosłej roli, wydawał się nieco zakłopotany, co wyrażały jego ściśnięte w poziomą kreskę usta i lekko przestraszone oczy. Mój najlepszy przyjaciel był bardzo poczciwym człowiekiem, może trochę zbyt poczciwym i przez to sztywnym. Czasami zdecydowanie zbyt sztywnym.
Zbliżał się wieczór, więc postanowiliśmy wrócić do mieszkania Ani. Rozsiedliśmy się wygodnie w jej sypialni, gdzie rozmawialiśmy przez jakieś dziesięć minut, po czym Darek zorientował się, że jest już za kwadrans siódma i poszedł do kuchni oglądać Wydarzenia. Ponieważ my nie byliśmy tak uzależnieni od wieczornych serwisów informacyjnych jak on, więc znowu zostaliśmy sami. Zamknąłem drzwi, żebyśmy my nie przeszkadzali jemu, ani on nam.
– Wiesz – powiedziała Ania – bardzo się cieszę, że przyjechałeś. Jesteś moim najlepszym przyjacielem.
– To mój obowiązek – odparłem.
– Nie mów tak. Nie musiałeś przyjeżdżać. Mogłeś mi wysłać na przykład zdawkowego SMS-a. Mogłeś mnie olać – dotknęła mojego ramienia i zajrzała mi w oczy. Żaluzje były zasłonięte, a słońce schowało się już za budynkami, przez co w pomieszczeniu panował lekki półmrok.
– Nie sposób cię olać – odparłem. Spuściła wzrok i westchnęła. Ująłem ją pod plecy i nogi i posadziłem sobie na kolanach. Objęła mnie i przytuliła mocno. Odwzajemniłem uścisk.
– Wiesz – mówiła cicho, lekko drżącym głosem – podziwiam cię za to, jaki jesteś. Że dajesz sobie radę w życiu…, że zawsze jesteś pewny siebie…, nigdy nie tracisz animuszu – poczułem, że jej oddech przyśpiesza.
– Mogę ci powiedzieć dokładnie to samo.
Zaśmiała się.
– Szkoda, że tacy faceci jak ty już się nie rodzą – dodała po chwili. Rozluźniła uścisk i odsunęła się ode mnie nieco, ale nie na tyle, byśmy mogli spojrzeć sobie w oczy. Nasze lewe policzki niemal się dotykały. Czułem bijące od niej ciepło.
Zdjęła rękę z mojego prawego ramienia. Przez chwilę jej dłoń wisiała w powietrzu, jakby dokonując sądu nad przyszłością, po czym dotknęła mojej twarzy. Poczułem przyjemne mrowienie. Mi również zaczęło robić się gorąco. Mimo woli, moja ręką zsunęła się z jej talii na udo. Chwilę później jej druga dłoń zsunęła się z mojego lewego ramienia i oparła o klatkę piersiową na wysokości mostka.
Nigdy nie myślałem o niej w kategoriach dziewczyny, z którą chciałbym się przespać. Nigdy nie zagościła w moich fantazjach erotycznych. Nigdy nie byłem zazdrosny o jej chłopaków ani ona o moje kochanki. Jednak siedem miesięcy wcześniej już raz zbliżyliśmy się do tej granicy, która dzieli miłość na dwie różne kategorie.
Sytuacja wyglądała bardzo podobnie. Właśnie rzuciła chłopaka. Moja kochana Ania wierzyła, że pewnego dnia przybędzie jej wspaniały książę w lśniącej zbroi, zawróci jej w głowie i będzie z nią żył długo i szczęśliwie, aż po kraniec czasu. Wierzyła, że czeka ją wielka miłość. Jednak wszyscy kolejni chłopcy wydawali jej się do siebie podobni, szybko jej powszednieli, początkowy żar wygasał stopniowo, aż do momentu, w którym stwierdzała, że człowiek z którym umawia się na randki jest jej zupełnie obcy. Wtedy odprawiała delikwenta z kwitkiem, a sama pogrążała się w rozpaczy, przekonana, że ta upragniona miłość nie nadejdzie nigdy. Od momentu, gdy przeprowadziła się do Krakowa, zawsze w takich sytuacjach dzwoniła do mnie lub wysyłała mi dramatycznego SMS-a. A ja przyjeżdżałem, by ją pocieszyć.
Siedem miesięcy temu przyjechałem sam, bez Darka. Zadzwoniła do mnie w południe, więc w jej mieszkaniu znalazłem się koło wpół do czwartej. Miałem niewiele czasu, gdyż następnego dnia musiałem iść do pracy – na dodatek nie mogłem się zwolnić, bo moim zadaniem tego dnia było przeprowadzenie kończącego trymestr egzaminu ustnego z języka francuskiego. Musiałem więc opuścić jej dom tak, by zdążyć na ostatnie Intercity do Warszawy.
Przesiedzieliśmy u niej w mieszkaniu bite cztery godziny. Najpierw trochę rozmawialiśmy, starałem się ją pocieszyć. Łzy ciekły jej z oczu a ja zupełnie nie wiedziałem co zrobić, by je powstrzymać. Potem włączyliśmy telewizor na MTV, a ja wyciągnąłem Martini, które kupiłem po drodze z dworca. To chyba jej dobrze zrobiło – dzielna dziewczyna, zawsze starała się tłumić w sobie smutek, tak by ludzie na zewnątrz mogli ją postrzegać jako wiecznie szczęśliwą i pełną radości życia. Byłem jednym z nielicznych znających jej prawdziwe wnętrze. Darek również zaliczał się do tej grupy.
Alkohol, telewizja i moje starania znacznie poprawiły jej humor. Na godzinę przed moim wyjściem nieźle się już bawiliśmy. Podobnie, jak na opadającym stromo ku Wiśle trawniku, wtedy również rzuciła się na mnie z pięściami. Tarmosiliśmy się na jej łóżku przez kilkanaście minut. W obawie przed zgnieceniem lub przyduszeniem jej, starałem się by to ona była na górze a ja na dole. Tak więc, gdy już ją obezwładniłem, wyglądało to tak, że ja leżałem na plecach na pościeli, natomiast ona leżała na mnie na brzuchu, z obiema rękami wykręconymi na plecach, wierzgając i grożąc mi, że gdy tylko się uwolni, tak mnie urządzi, że rodzona matka mnie nie pozna. Szybko jednak zorientowała się, że jest bez szans i ustąpiła. Gdy ją puściłem, zamiast wstać, ułożyła się na mnie wygodniej i, jak to miała w zwyczaju, zaczęła paplać, że jestem jej najlepszym przyjacielem. Ja natomiast doświadczyłem silnej erekcji i jestem pewien, że nie uszło to jej uwadze, choć nadal przyciskała mocno swoje ciało do mojego i w kontekście naszej przyjaźni paplała o tym, co robiła ostatnio ze swoimi znajomymi, gdzie byli i kto co powiedział. Słuchało mi się jej całkiem przyjemnie i od czasu do czasu rzucałem jakąś zabawną uwagę, która tylko potęgowała jej słowotok. Aż do momentu, gdy zaczęła wspominać zmarłą w dziewięćdziesiątym drugim Mamę. Wtedy z kolei mój nastrój wyparował i z ulgą wyrwałem się z jej uścisku, gdy późna godzina zaczęła usprawiedliwiać moje odejście.
Siedem miesięcy później siedziała na moich kolanach i czułem bijące od niej ciepło oraz słyszałem jej przyśpieszony oddech. Obserwowałem jej delikatną i gładką skórę na karku. Naszła mnie nieodparta chęć by pocałować ją w szyję. Nie broniła się. Zacząłem rozpinać guziki jej bluzeczki. Pożądanie owładnęło nami bez reszty. Kompletnie straciliśmy kontakt z rzeczywistością.
Piętnaście minut później leżeliśmy spokojnie obok siebie. W tle dźwięków wydawanych przez znajdujący się w sąsiednim pomieszczeniu telewizor słychać było nasze wyrównujące się z każdą chwilą oddechy. Gdy spojrzałem Ani w oczy, ujrzałem w nich pytanie, ale chyba szybko wyczuła moje zadowolenie i pewność siebie, gdyż uśmiechnęła się i mocniej ścisnęła moją dłoń. Trwaliśmy tak przez kilka kolejnych minut. Potem rozdzwoniła się moja Nokia.
„Boski Wiatr” – pokazał wyświetlacz. Ola dzwoniła już do mnie dzisiaj po raz czwarty. Denerwowało mnie to. Czy wyjeżdżając na jeden dzień do Krakowa pozbawiłem ją duszy? Nie mogła sobie beze mnie poradzić przez te kilkanaście godzin?
– Halo? – powiedziałem niechętnie.
– Kiedy będziesz? – zdenerwowanie w jej głosie dało się odczuć aż nadto wyraźnie.
– Nie wiem – burknąłem. Rozłączyła się.
Schowałem telefon z powrotem do kieszeni. Wstałem, otworzyłem drzwi od sypialni i w przedpokoju zorientowałem się, że buty Darka znikły. Mimo, że właśnie trwał Sport, w kuchni go nie było. W toalecie również.
– Darek sobie poszedł – oznajmiłem Ani. Nie odpowiedziała nic, ale widać było, że się zmartwiła. Oboje wiedzieliśmy, co się stało. Oglądając telewizję zorientował się, co właśnie ma miejsce w pokoju obok. Nie mógł tego znieść, więc uciekł, rezygnując tym samym ze swojego niezwykle silnie zakorzenionego zwyczaju oglądania wieczornego serwisu informacyjnego.
Wiedziałem, że spotkam go za niespełna godzinę w pociągu. Mieliśmy już wykupione miejscówki. Trochę mnie zirytował tym swoim odejściem bez pożegnania. Byłem przekonany, że przezwyciężenie zakłopotania zajmie mu przynajmniej kilkadziesiąt minut. Ale byłem również przekonany, nim pociąg zajedzie do Warszawy będziemy rozmawiać swobodnie jak przed godziną, dwiema, czy pięcioma. Jak się okazało, myliłem się.
Druga kwestia, która wisiała nade mną niczym ostrze gilotyny to sprawa moich stosunków z Olą. Zdaje się, że moja wizyta u Ani obnażyła jej dążenie do kontrolowania mojego życia oraz moją niechęć do bycia kontrolowanym. Być może trwający półtora roku związek właśnie chylił się ku upadkowi. Ale nie żałowałem swojego przyjazdu tutaj. W końcu Ania była dla mnie zawsze najważniejsza. Kochankę zawsze można zmienić. Córka pozostanie moją córką do końca życia.