Noc z 641 na 642 dzień 13456 roku, z pozoru była całkowicie podobna do każdej innej nocy w Krainie. Słońce świeciło mocno ponad strzelistymi wieżami zwartej zabudowy, nie przesunąwszy się od tysiącleci nawet na milimetr. Na powierzchni panował względny spokój, gdzieniegdzie tylko szukający samotności mieszkaniec medytował na ławeczce wpatrzony w ciurkającą delikatnie fontannę albo zmęczony kochanek zmierzał ku najbliższej windzie, wracając od swojej bogato urodzonej dziewczyny.
Pod powierzchnią panował co prawda większy ruch, chociaż i tak było o wiele spokojniej niż za dnia. W niektórych najbardziej zaniedbanych dzielnicach, stracony dla jakiejkolwiek idei pracy motłoch wegetował w stanie błogiego rozleniwienia, nie rozróżniając nawet pór dnia ani nocy. W częściach bardziej cywilizowanych zdarzało się, że wyszalawszy się, młodzież wracała grupą z jakiejś prywatki, nie bardzo chcąc przyjąć do wiadomości, że impreza się już skończyła. Czasami zaczepiali przechodniów, ale rzadko dochodziło do incydentów – większość publicznych miejsc w Krainie była pod stałym monitoringiem, skutecznie tłumiącym w mieszkańcach najdziksze instynkty.
Tej nocy, poza dokonaną przez jakiegoś błyskotliwego złodzieja, połączoną z morderstwem, spektakularną kradzieżą planów uniwersalnego mikro-uzwojenia do ubrań samopiorących nie wydarzyło się nic, co mogło by przykuć uwagę postronnego obserwatora. Jak mówiły słowa pewnej znanej ówcześnie piosenki: „Ktoś dostał w nos, to popłakał się ktoś”, ot, jak co noc od kilkuset lat. Kto by przypuszczał, że nadchodzący dzień będzie wigilią Pierwszej Rewolty, skierowanego przeciw Władcom powstania?
Po wieczornej rozmowie, która odbyła się nie w Sali Obrad, jak to bywało w odległych czasach, tylko w Inkubusie, pomieszczeniu, w którym podłączona do specjalnej aparatury leżała Fil, Władcy udali się na spoczynek. Wypracowana przez tysiąclecia tradycja, będąca początkowo efektem optymalizacji systemu władzy, tak silnie zakorzeniła się w niedoskonałych umysłach Władców, że choć udział przywódczyni Władców w dyskusji porównywalny byłby z udziałem dostarczonego przez Fabrów kartofla (gdyby tylko, jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności pojawił się on w Inkubusie), to nawet nie wpadliby na to, że jej obecność w takim stanie nic nie zmienia.
Fil co prawda nic nie mówiła i nie zdradzała żadnych oznak władz umysłowych, jednak wszystko dokładnie zapamiętywała. Jej ciało czekało na moment, w którym informacje z zewnątrz okażą się na tyle pomyślne, by na nowo rozpalić płomień jej duszy. Pozostali Władcy, nie wiedząc o tym i nie rozumiejąc przyczyn jej choroby, nie mogli się nadziwić, że sprawa Supremii doprowadziła ją do takiego stanu. Nigdy wcześniej, przez ponad trzynaście tysięcy lat, nic podobnego się nie wydarzyło.
Prawdopodobnie właśnie dlatego nie zdawali sobie sprawy z powagi sytuacji, nie starając się wymyślać innych rozwiązań swoich problemów niż te, które podpowiedziały im Wyrocznie. Poza tym, brakowało im osoby, w rękach której zawsze spoczywała inicjatywa i odpowiedzialność za podejmowane decyzje. Błędne kółko się zamknęło. Po udaniu się do swoich pokoi wszyscy, poza błyskawicznie zasypiającym Netem, zastanawiali się nad wydarzeniami dzisiejszego dnia, nad rozmową ze Spirem, jego pomysłem i jego realizacją. Nikomu nie przyszło na myśl żadne rozwiązanie alternatywne.
Spir natomiast porozmawiawszy nieco o nowym parku rozrywki ze swoją sąsiadką, zjadł samotnie kolację i przed snem myślał chwilkę o nadchodzącym dniu, w którym miał po raz pierwszy zobaczyć wysyłającego i odbierającego towary Neta, w którym miało się okazać, czy inne państwa pomogą w realizacji jego planu. Przemyślnie skonstruowane łóżko domyśliło się jednak, że chcącemu zasnąć Spirowi natrętne myśli nie dadzą szybko spokoju bez interwencji z zewnątrz. Ostatnią myślą chłopaka było: „O!... Jaki dziwny zapach...”.
Des tymczasem, omówiwszy szczegółowo z trójką nowych przyjaciół plan ucieczki, po czwartej już tego dnia wizycie w kabinie oczyszczającej, zasnęła błyskawicznie. Dziwnym zbiegiem okoliczności plan ów zakładał, że ich przygotowania będą trwać do dnia 643, w którym opuszczenie więzienia Mrocznych uznali za najbardziej właściwe. Nie zdawali sobie sprawy, że tego dnia stanie się też coś o wiele ważniejszego, co w zdecydowanym stopniu wpłynie na powodzenie zaplanowanej przez nich akcji.
Noc mijała powoli. Zbliżał się poranek.
Konczus otworzył jedno oko. Kiedyś bardzo lubił tak robić, szczególnie, gdy w jego pokoju pojawiała się nowa biopokojówka. Ta jednak była już cholernie stara i zupełnie nie przejęła się jego małą prowokacją.
Otworzywszy drugie oko wstał, rozejrzał się po pokoju i z przykrością stwierdził, że kręgi szyjne delikatnie mu skrzypią. Sapnął z wysiłkiem zdejmując piżamę i z ulgą wciągnął na siebie swoje luźne, dzienne ubranie. Obudziwszy Mentata i Neta, wyruszył na swoją codzienna przechadzkę wokół zamku. Informator, jak zwykle czekał w umówionym miejscu.
– Dziwne rzeczy się dzieją – powiedział zdradzając oznaki niezdrowego podniecenia.
– Co mianowicie? – spytał spokojnie Konczus.
– Strasznie dużo ludzi zjeżdża się w okolice Pałacu. Wiadomo ci coś na ten temat?
– Szczerze powiedziawszy ani trochę.
– To ja bym się na twoim miejscu zorientował. Zaczęli się pojawiać już godzinę temu i jak do tej pory zjechały się ich chyba ze dwie setki.
– A gdzie oni teraz są?
– W różnych miejscach. Część powędrowała do prywatnych mieszkań, cześć siedzi po fabrykach.
– A wiesz po co tu przybywają? I co mają ze sobą wspólnego?
– Sęk w tym, że nie mam zielonego pojęcia. Dlatego to jest właśnie takie dziwne...
Gdy Konczus znalazł się w Wielkiej Sali, zauważył, że do systemu zabezpieczeń, składającego się z umieszczonych pod sufitem pochłaniaczy, będących sztywnymi zasłonami, mogącymi opaść w każdej chwili odgradzając niebezpieczny transport od reszty sali oraz przymocowanych do kolumn neutralizatorów, które silnym prysznicem rozpędzonych jonów spalały łącznie z kawałkiem podłogi leżące na środku sali przedmioty, dołączyły jeszcze zwisające z sufitu długie, ruchliwe rury. Konczus stwierdził, że poruszają się one, jakby obwąchiwały leżące dobra. Chociaż tym razem ewidentnie nie było to nic toksycznego, służba podchodziła do leżących na stercie towarów z wyraźną rezerwą.
– Od kogo? – spytał siedzącego na krześle Neta.
– Od Teleporciaków – odparł zapytany, uśmiechnąwszy się kwaśno.
– To chyba dobrze? – zdziwił się Konczus.
– On się na nich uwziął i nie może ścierpieć, że znowu się z nimi dogadujemy – wtrącił się Mentat. Net spojrzał na niego z wyrzutem.
– Będziemy ich potrzebować. Każdy kontakt się dziś przyda – powiedział do Neta Konczus. – Nie mam racji?
– Masz – powiedział Mentat.
– Co to za nowy sprzęt? – spytał Konczus wskazując na rury obwąchujące leżące przedmioty.
– To są Wąchacze – odparł Mentat. – Po przedwczorajszych wypadkach postanowiliśmy z Netem ulepszyć trochę zabezpieczenia.
– One sprawdzają, czy w tym co przyszło nie ma toksyn. To był mój pomysł! – dodał Net.
– Szybko zainstalowali – Konczus usiadł.
– A szybko...
W tym samym czasie jeden z Wąchaczy najwidoczniej się pomylił i zaczął bardzo nachalnie obwąchiwać jednego ze służących. Ten zrobił się czerwony na twarzy, ale nim zdążył usunąć się poza zasięg aparatury, Wąchacz błyskawicznym ruchem wyciągnął się z sufitu i przystawiwszy swoje czujniki w okolice butów służącego, zaczął na całej długości pulsować zielono niebieskim światłem.
– Oho! Zielony alarm – powiedział Mentat.
– Cóż... nikt nie jest doskonały – uśmiechnął się Net.
– Pewnie nikt. Ale z drugiej strony, widzę, że system Wąchaczy nie jest jeszcze dopracowany do doskonałości. Bądź, co bądź mamy tu do czynienia z fałszywym alarmem.
– Pozwolisz, że zajmę się tym później...
– Słyszałeś, że w okolice Pałacu zaczynają zjeżdżać się ludzie? – spytał Mentata Konczus po chwili milczenia.
– A, tak. Słyszałem już od naszych czarnych o podwyższonej ilości pasażerów EST.
– I co o tym myślisz?
– Jak dla mnie, to może się tu zjechać nawet połowa Krainy. Byle by tylko nie obniżyła się wydajność pracy – skomentował nowiny Mentat.
– Nie sądzisz, że powinniśmy się nad tym zastanowić?
– Nie ma takiej potrzeby. Pozwólmy działać Służbom za pomocą standardowych procedur. Na pewno w najbliższym czasie się okaże.
– Ja pierdolę! – powiedział bardziej do siebie niż do swoich towarzyszy Zonk.
– Ćśś... – uciszył go stojący przed nimi, ubrany podobnie do zawodników z Areny Śmierci, wygolony na łyso, barczysty mężczyzna. Zonk zmieszany szybko uciekł przed jego spojrzeniem i podniósł wzrok na stojącego na mównicy człowieka. Mównica ustawiona była przed utworzonym z czerwonych zapór płotkiem, mającym oddzielić tłum zebranych od ustawionych w pięć rzędów wysokich, ciemnozielonych kolumn, na których jak lampki choinkowe porozmieszczane były czerwone światełka. Główne źródło światła stanowiła duża, pulsująca powoli błękitnym światłem kula umieszczona za wielkimi kolumnami. Jej bijące zza pleców przemawiającego światło sprawiało, że twarz mówcy była zupełnie niedostrzegalna.
Jego wzmocniony głos rozbrzmiewał na tle monotonnego buczenia ustawionej w drugiej części hali maszynerii. Zonk rozejrzał się po twarzach kolegów. Wszyscy, wsłuchani w głos mówiącego, w skupieniu patrzyli na zmieniający się w holograficznym projektorze obraz. Przez chwilę przedstawiał on zdjęcia trzech różnie ubranych i poobwieszanych najróżniejszymi rodzajami broni mężczyzn, a następnie rozmył się i płynnie przeszedł w schematyczny plan hali, na której się znajdowali.
– ...każdy z was uda się do tej sali, w której zostanie zbadany i według predyspozycji przydzielony do odpowiedniej kategorii – jedna z sal na planie została podświetlona. – Pamiętajcie! Mieszkańcy Krainy w was wierzą! – powiedział Rob Espier.
– ...zleciliśmy przygotowanie szklanego hologramu, zawierającego artystyczne przedstawienie panoramy Krainy. Hologram nawet sam w sobie może być prezentacją naszych osiągnięć, gdyż wykonanie go wymagać będzie bardzo zaawansowanej techniki. Jestem pewien, że niewiele krajów jest w posiadaniu porównywalnej.
Podzielony będzie na 80 podobnych, sześciennych części. Patrząc na każdą z nich, można dostrzec zapisany obraz w pomniejszeniu, a gdy się je połączy, obraz się powiększa, zajmując zawsze całą objętość stykających się szklanych bryłek. Każda z części zawiera co prawda cały obraz Krainy, jednak w każdej uwydatniony jest inny jego szczegół. Tylko zestawienie wszystkich umożliwi dostrzeżenie bogactwa szczegółów i kolorystyki.
Na dodatek nie będzie w nim żadnej sygnatury, w związku z czym Supremowie nie domyślą się na podstawie jego zawartości, w czyich laboratoriach został wytworzony. A ma być tak piękny, że z pewnością będą chcieli ustalić, skąd pochodzi.
– Ale my im tego nie ułatwimy – powiedział Spir. Już od kilku minut obserwował mówiącego Neta oraz siedzących po jego lewej stronie Mentata i Konczusa i ciągle nie mógł wyjść z podziwu, jak przy poprzednich spotkaniach z Władcami mógł mu umknąć tak znaczący szczegół ich wyglądu... mieli oni bowiem niebieską skórę. Nie był to jednak jasny błękit nieba, tylko głównie ciemny granat, choć ich twarze prezentowały prawdziwe bogactwo odcieni tego koloru. Zmarszczki w kącikach oczu i na policzkach znaczyły się jeszcze ciemniej niż reszta skóry, usta natomiast i powieki mieli nieco jaśniejsze. Włosy Władców były natomiast w zwykłych odcieniach. Broda i brwi Neta bieliły się siwizną, krótkie włosy Konczusa miały kolor ciemnego blondu. Kolejnym szczegółem, na który Spir zwrócił uwagę, a którego dostrzeżenie umożliwiło mu dopiero spojrzenie na nich w białym świetle, były zupełnie czerwone, duże źrenice w pozbawionych tęczówek oczach.
W chwili obecnej znajdowali się w dziwnym pokoju, który przywodził Spirowi na myśl gabinet psychoanalityka, głównie dlatego, gdyż pod ścianami ustawione były fotele i leżanki. Siedzieli przy okrągłym, stojącym na środku pokoju stole, obwarowanym klasycznymi krzesłami. Spir zajmował miejsce na prawo od Konczusa, a od Neta oddzielało go jedno puste krzesło.
– Nie. Supremowie będą musieli posłużyć się swoją siatką wywiadowczą. Albo... znając nas może wpadną na to, że żadne inne państwo nie byłoby w stanie czegoś takiego przygotować...
– Musze powiedzieć, że to był bardzo dobry pomysł żeby nie informować ich bezpośrednio, że to od nas. Doświadczą dzięki nam czegoś nowego, niespodziewanego i oryginalnego. Czegoś, czego nie doświadczyli dzięki żadnemu innemu państwu... chyba... – wtrącił Mentat.
– No właśnie – podjął Net. – Żeby to osiągnąć, postanowiliśmy, że kontaktować będziemy się tylko z sześcioma państwami. Pierwszym z nich jest Efceka, jeden z naszych najbardziej zaufanych kontrahentów. Efceka przekaże kawałki hologramu czterem państwom, z którymi jest w dość dobrych stosunkach. Jedno z tych państw podzieli się natomiast swoim przydziałem z jeszcze trzema innymi.
– Cieszę się, że wzięliście moją radę pod uwagę – uśmiechnął się Spir.
– Musieliśmy. Chodzi przecież o to, żeby Supremia dostawała prezent nie od naszych znajomych, tylko od swoich – odparł Net. – Najlepsze jest to, że państwo, które Efceka zobowiązała do przekazania hologramów dalej, dostarczy je światowi, z którym Supremia ma aktualnie wytworzone bezpośrednie połączenie.
– Znaczy się ten tunel, o który wam chodzi?
– Tak. Poza Efceką jest jeszcze drugie państwo, które udało się nam nakłonić do współpracy trzypoziomowej. Nazywa się Kacja. Kacja jest połączona tunelem z Aniaczem, który ma rozległe kontakty handlowe z krajami współpracującymi także z Supremią.
– I ta Kacja też jest taka zaufana?
– Nie. Na pewno nie łączą nas z nią takie zażyłe stosunki, jak z Efceką, jednak chyba musimy im zaufać. Dzięki niej, w sumie piętnaście państw dostarczy Supremii hologramy w umówionym terminie.
Pozostały jeszcze cztery państwa. Trzy z nich nawiążą kontakt z około pięcioma-sześcioma innymi krajami, przy czym Be skontaktuje się z Kawą, która jest jednym z najbliższych kontrahentów Supremii. Zdaje się, że są na tym samym poziomie współpracy co my z Efceką. Ostatnie państwo, jest naszym największym osiągnięciem. To Tatakasi, które, razem z krajem znajdującym się w świecie, z którym ma tunel, tworzy chyba najwartościowszą dla Supremii parę państw. Wydaje nam się, że właśnie od nich Supremowie czegoś takiego najmniej się spodziewają i tym większe będzie ich zaskoczenie.
– No dobrze. A jak zamierzacie nakłonić te wszystkie światy do współpracy? – spytał Spir.
– Każdemu damy trochę naszych towarów w ramach zapłaty...
– I skąd będą wiedzieli o co chodzi?
– Wszystkim wyślemy też prezentację z instrukcją...
W tym momencie Mentat gwałtownie się poruszył i wyciągnąwszy komunikator odczytał zebranym:
– Hologram czeka już na Wielkiej Sali, przygotowany do transportu.
Prawa ręka zatoczyła szybko szeroki łuk, wiodący od lewego biodra, gdzieś do tyłu za plecy. Gdy była na wysokości brzucha, z dłoni wyleciał nóż, który obracając się powoli przeleciał przez cały pokój i trafił w zawieszoną obok iluzji okna materiałową serwetkę. Z braku możliwości wbicia się w pokrytą żywą tkanką ścianę, odbił się od niej i upadł trzonkiem na biurko a następnie przekoziołkował na podłogę.
Des podeszła do serwetki i zaznaczyła czarnym mazakiem nowe trafienie. Nie było ono, co prawda tak celne, jak niektóre z wcześniejszych, niemniej jednak w porównaniu z porankiem, postęp był znaczący, co napawało ją niekłamaną dumą.
Właśnie, gdy zamierzała schylić się po leżący na podłodze nóż, z komunikatora odezwał się głos.
– Przyszedł gość.
– Kto?
– Myson.
– Niech wejdzie – Des skrzywiła się nieznacznie. Drzwi otworzyły się i do pokoju wtoczył się grubas. W tym czasie Des podniosła z podłogi swoją nową zabawkę.
– Witaj – powiedział. – Możemy zamienić kilka słów? – słowa wymawiał powoli, jakby zastanawiając się przed każdym chwilę. Pytanie nie miało na końcu akcentu, przez co dla kogoś, kto nigdy wcześniej nie słyszał wymowy Mysona, mogło się wydać zdaniem twierdzacym.
– Oczywiście – odparła. – Siadaj gdzie chcesz.
Tłuścioch przeszedł na środek pokoju i z impetem posadził swoje ciało na krześle, które wyrosło z podłogi, gdy tylko jego kolana i biodra zaczęły się wyginać w charakterystyczny dla osoby siadającej kształt. Des zajęła miejsce naprzeciwko niego, przy biurku.
– Można wiedzieć, co robisz? – spytał wpatrując się w trzymany przez nią nóż.
– Trenuję rzucanie do celu – odparła z nieszczerym uśmiechem.
– Aha – Myson skrzywił się w grymasie wyrażającym zdziwienie i podejrzliwość. – Chciałem porozmawiać o waszej dzisiejszej odmowie. Odniosłem wrażenie, że jesteś jakby przywódczynią waszej czwórki...
– Przywódczynią?... To chyba za dużo powiedziane...
– W każdym razie, odniosłem wrażenie, że jeżeli miałbym z kimś porozmawiać, to właśnie z tobą. Dlatego tu przyszedłem...
– I o co chodzi? – spytała, trochę nieudolnie udając zdziwienie.
– Widziesz... Perez powiedział nam, że szkolenie się nie skończy, póki wszystkie osoby nie zechcą współpracować... A my wolelibyśmy mieć to już za sobą... – mówił ze wzrokiem wbitym w znajdujące się pod biurkiem urządzenie do tłumienia niepożądanych dźwięków.
– Widzisz... My natomiast wolelibyśmy wrócić do naszych domów – odparła.
– Ale nas jest więcej! – skrzywił się, a ich oczy po raz pierwszy się spotkały. Przez chwilę patrzyli na siebie i żadne nie chciało ustąpić.
– Jest was o dwóch więcej... reszta o ile się nie mylę, jest dość niezdecydowana, nieprawdaż? – powiedziała w końcu.
– Reszta jest niezdecydowana, bo znajduje się pod waszym demoralizującym wpływem.
– Wiesz... mogę powiedzieć dokładnie to samo. Moim zdaniem, to do czego chcecie nas namówić to zwyczajna zdrada.
Grubas chrząknął nerwowo. Na chwilę zapadło milczenie.
– Wiesz co myślę? Wydaje mi się, że oni nam nie odpuszczą. I szczerze mówiąc, wolę w końcu wydostać się na wolność, niż gnić tu wiecznie. A co będę robił na wolności jest już innym tematem. Rozumiesz? Ja wiem, że trudno jest się rozstać z przeszłością i rozpocząć nowe życie z nowymi zasadami. Ale rozwój wymaga zmian, a zmiany bolą...
– Wiesz co? – przerwała mu Des. – Jeżeli kiedykolwiek byłeś normalny, to teraz jesteś już doszczętnie pomylony. Wynoś się. Nie zamierzam się podporządkowywać. Możesz to powtórzyć swojemu nowemu koledze Perezowi, który odkupił od ciebie twoich starych przyjaciół i wyrzucił ich na śmietnik. Nie chcę mieć z wami nic wspólnego.
Myson poczerwieniał, przewrócił oczami i powoli wstał. Poczekał aż krzesło się złoży, przeszedł nad niknącym w podłodze wybrzuszeniem i udał się w stronę drzwi. Na odchodnym odwrócił się jeszcze i powiedział:
– Przekonasz się, że my mamy rację i pożałujesz swojej decyzji.
– Wynoś się.
Drzwi zamknęły się. Des podeszła do nich, odwróciła się i z całej siły rzuciła nożem. Wbił się trochę poniżej górnej krawędzi serwetki. Po około sekundzie ściana usunęła obce ciało i metalowe ostrze spadło z brzękiem na powierzchnię blatu.
– To nie wystarczy... – powiedziała do siebie, zakreślając na czarno nowopowstałą dziurę. Odłożyła narzędzie i pośpiesznie przebrawszy się wyszła z pokoju. Na korytarzu skręciła w prawo i zbliżywszy się do drzwi sąsiedniego pokoju, delikatnie dotknęła ich powierzchni otwartą dłonią. Po chwili otworzyły się i Des wkroczyła do pomieszczenia identycznego z jej pokojem.
Na podłodze, zwrócony twarzą ku dołowi, leżał Konrad, a na nim siedziały trzymająca go za skrzyżowane na plecach ręce Anette oraz przygniatająca mu stopy ciężarem swojego ciała Jil.
– O, widzę, że nie próżnujecie... – powiedziała na wejściu Des.
– Kto nie próżnuje, ten nie próżnuje... – powiedziała uśmiechnięta od ucha do ucha Jil. – Spójrz na tego... ciągle by tylko leżał i leżał...
– Możemy się zamienić, jeżeli chcesz – wystękał Konrad.
– Moja kolejka już była – odparła z dumą Jil. – Teraz ty cierp.
– Zemsta jest słodka? – spytał potulnie mężczyzna.
– Jak cholera! – wyszczerzyła się Jil.
– Co się stało? – spytała Anette, nie dając posłuchu przekomarzaniom współobezwładniającej z obezwładnianym.
– Przyszedł do mnie Myson i próbował namówić do współpracy.
– I co mu powiedziałaś?
– Żeby spieprzał.
– Trzeba było go użyć zamiast serwetki.
– Nie... nie chciałam nabrudzić.
– Może zejdziecie ze mnie na czas pogawędki? – spytał niepewnie Konrad.
– A tak, zupełnie zapomniałyśmy – uśmiechnęła się Jil i razem z Anette puściły go. Mężczyzna siadł i zabrał się za rozcieranie powykręcanych nadgarstków i kostek.
– Dał ci już Plonk tę przyprawę? – spytała Anette.
– Jeszcze go nie prosiłam. Ale zrobię to jeszcze dzisiaj, nie martwcie się. A wam udało się skombinować pozostałe... rekwizyty? – powiedziała Des.
– Ja mam torebeczkę, a Jil udało się skombinować jakiś kabel... – powiedziała Anette.
– Wyciągnęłam go z podłogi. Nic się nie zepsuło, więc chyba był zbędny... – wtrąciła Jil.
– A ja mam drugi nóż dla ciebie – powiedział Konrad.
– Czyli wszystko idzie w jak największej zgodzie z planem – ucieszyła się Des.
Mniej-więcej w połowie godzinnej drzemki, Spirowi przydarzyło się coś bardzo dziwnego. Wszedł w stan ni to snu ni to jawy, w którym, chociaż nie docierały do niego prawie żadne bodźce z zewnątrz, świadomość pracowała na pełnych obrotach i rejestrowała wszystkie zachodzące w jego głowie zdarzenia. A było co rejestrować. Spir, wyszedłszy bowiem z płytkiego snu w ten dziwny stan, stracił zupełnie poczucie własnego ja. Zapomniał jak się nazywa, zapomniał kim jest i gdzie jest. Nie dość tego – zapomniał nawet że jest ludzką istotą.
Przypominając sobie później to uczucie, Spir stwierdził, że jego umysł podzielił się na kilka lub kilkanaście kawałków, z których każdy reprezentował inną osobę. Jedną z nich był on sam, innym była Des, jeszcze innym Mentat, a pozostałych nie pamiętał. Żaden z tych kawałków nie dominował nad innymi, żaden, poza tymi, które zapamiętał z imienia, nie wyróżniał się w jakiś szczególny sposób. Wszystkie natomiast myślały, generując jednocześnie różne wypowiedzi i wymieniały się nimi. Spir, choć w pełni świadom tej burzliwej debaty, nie zapamiętał niestety ani jednej poruszonej w trakcie jej przebiegu kwestii. Zapamiętał natomiast dziwne uczucie dyskomfortu towarzyszące temu psychicznemu rozbiciu. Wszystko to trwało nie dłużej niż kilka minut, po czym wrócił normalny, płytki sen.
Obudziwszy się z lekkim bólem głowy po około pół godzinie, Spir przez chwilę zastanawiał się nad niecodziennym doświadczeniem i postanowiwszy z nikim się nim nie dzielić, wziął szybki prysznic, podczas którego zupełnie zapomniał o bólu głowy i jego przyczynach, a następnie udał się w stronę Pałacu. W drodze przypomniało mu się déjà vu, którego doświadczył poprzedniego dnia. Ciągle nie dawało mu spokoju, gdzie też mógł wcześniej widzieć te drzwi.
Gdy znalazł się na miejscu, okazało się, że do Wielkiej Sali właśnie znoszone są towary przeznaczone na eksport do sześciu państw będących konarami zbudowanego rano drzewa, które rozpinało swoje gałęzie na prawie wszystkie państwa utrzymujące kontakt z Supremią. Do momentu, w którym Net miał zacząć pracę, pozostało jeszcze wiele czasu, w związku z czym pomiędzy Spirem a Władcami wywiązała się rozmowa.
– Jak to się stało, że ja nie wiedziałem, że wy jesteście normalnie niebiescy? – spytał bez ogródek.
– A dlaczego miałbyś to wiedzieć? – odparł pytaniem na pytanie Mentat.
– No... To jest chyba dość istotny fakt dotyczący waszego wyglądu...
– Nie jestem pewien, czy jakikolwiek fakt na temat wyglądu mógłby być istotny... – zauważył Konczus.
– Nie, Spir ma rację. Przecież tylko my w całej Krainie mamy niebieską skórę – odparł Mentat.
– Ojej, jeszcze nigdy nie słyszałem twojego głosu – zwrócił się do Konczusa Spir.
– A co? Coś z nim nie tak?
– Trochę dziwnie brzmi... ciężko mi scharakteryzować...
– Nieważne. Pytałeś o naszą skórę...
– A, właśnie! Pamiętam, jak przemawialiście na placu z okazji zakończenia projektu „Transgresja”. Ale był tam tylko jeden z was, tak szczelnie ubrany, że zupełnie nie przyszło mi do głowy, że może mieć niebieski kolor.
– To była Fil – odpowiedział Mentat.
– Aha...
– Generalnie staramy się maskować. Dzięki temu, gdy podróżujemy incognito, ludzie tylko się na nas gapią, nie wiedząc jednak że Władcy to właśnie my.
– A nie boicie się, że wyplotkuję?
– Chyba nie...
W tym momencie podszedł do nich jeden ze służących i oznajmił, że wszystkie towary zostały już przywiezione.
– A oni? – spytał Spir wskazując palcem biało odzianą postać.
– Oni nie są ludźmi.
– Zaczynamy? – wtrącił się Net.
– Jasne – odparł Mentat. Net wstał i przywołał służbę.
– Co im tam wysyłacie? Część przedmiotów rozpoznaję, ale na przykład nie mam zielonego pojęcia, co może być w tych brązowych pudłach... Jeśli oczywiście można wiedzieć... – spytał Spir.
– Możesz wiedzieć. Aktualnie przygotowywany jest ładunek dla Zenonii. Znajdują się w nim sproszkowane proteiny, hipermagnesy oraz ciepłe nadprzewodniki.
– I skąd wiecie, że akurat to im się przyda?
– Akurat w tym przypadku, dostaliśmy od Zenonii instrukcję zapisaną w formacie holograficznej projekcji, przedstawiającą ich sytuację gospodarczą i zapotrzebowania. Jednak nie zawsze tak jest. Czasami musimy metodą prób i błędów wysyłać do danego państwa różne towary i dopiero z odpowiedzi wnioskować, co jest dla nich przydatne, a co nie. W niektórych państwach postęp technologiczny jest niestety zbyt niski, żeby wytwarzać hologramy. Albo jest ogólnie wysoki, ale się ich z jakiegoś określonego powodu nie wytwarza.
– No dobrze... a do czego służą im te... akcesoria?
– Tego niestety nie wiemy. Proteiny prawdopodobnie do jedzenia, hipermagnesy do generowania silnych pól magnetycznych, czyli zapewne do pojazdów tak jak ma to miejsce u nas. A nadprzewodniki pewnie jako nośnik energii elektrycznej.
W tym samym czasie wydzielona z wielkiego stosu kupka „akcesoriów” została zdematerializowana przez Neta. Jej miejsce zajął powoli powiększający się następny stos.
– A te? – spytał Spir.
– To są beczki z gazem fosforowym. Używamy go jako paliwa tam, gdzie nie można dostarczyć elektryczności. Jest bardzo wydajny i czysty. A to są skrzynki z lekarstwami. Państwo Weker dziwnym zbiegiem okoliczności ma w swoim świecie bardzo zbliżone mikroby do naszych.
– Skąd wiecie, jak które państwo się nazywa?
– Sigtowi śnią się nazwy.
– Aha.
Tymczasem Net uporał się z drugim transportem.
– Tutaj widzisz znane ci z pewnością z życia codziennego biopokojówki i sprzątaczki.
– Dla kogo one?
– Dla Tatakasi.
Przez chwilę w milczeniu przyglądali się biało odzianym postaciom turlającym na środek sali przeźroczyste kapsuły z pływającymi w jakiejś cieczy nieruchomymi, podobnymi do ośmiornic kształtami. Net machnął ręką i niebieskie promienie pochłonęły pojemniki z żywym towarem.
– No proszę. A oto nasze silniki plazmowe. Nie potrzebują żadnego paliwa, ale trochę zanieczyszczają ozonem powietrze i są mało wydajne w porównaniu z rozwiązaniami alternatywnymi. A tamte duże prostokątne, to oparte na ciepłych nadprzewodnikach elektromagnesy. Natomiast w brązowych skrzynkach znajdują się lasery.
– Nigdy nie widziałem działającego laseru.
– Możemy ci kiedyś pokazać. Zresztą... nie bardzo jest co oglądać, bo te przez nas produkowane emitują fale o częstotliwości nie widocznej dla ludzkiego oka.
Spir podrapał się w głowę i spojrzał na kamienną twarz siedzącego obok Konczusa. Władca przypatrywał się biegającym po sali służącym i dziwnym zielonym trąbom zwisającym z sufitu.
– Co to?
– Wąchacze. Nasz system zabezpieczeń przed szkodliwymi substancjami przysyłanymi przez inne państwa – odparł Konczus.
– To państwa mogą też być dla siebie niemiłe?
– No, czasem zdarzy się któremuś zrobić nam jakiegoś psikusa.
– A wy też je innym robicie?
– Tak, ale...
– Zobacz tutaj – przerwał Konczusowi Mentat. – Teraz idzie już ostatni transport. Miejscem przeznaczenia jest Efceka, która z tej szóstki jest chyba najbardziej zaawansowana technologicznie.
– To znaczy, że coś przegapiłem?
– Tak, ale to były tylko pochłaniacze dźwięku, procesory samouczące, agregaty różnicotemperaturowe i poduszkowce. Do Efceki eksportujemy znacznie ciekawsze rzeczy. W tych niebieskich pojemnikach znajdują się wyhodowane narządy ludzkie. Rasa zamieszkująca tamten świat jest bowiem bardzo podobna do twojego gatunku.
– Narządy?
– Tak. Oczy, uszy, nogi, ręce, narządy rozrodcze, serca, płuca, mózgi nawet... Efcekowie specjalnie je u nas zamawiają.
– Wow. A te srebrne dyski?
– To są hologramy z projektami nowych rozwiązań technologicznych. Efceka jest jednym z nielicznych państw, do których eksportujemy nie tylko praktyczne ich zastosowania, ale i same teorie naukowe.
– Bardzo to wszystko interesujące...
– Nie miej mu za złe – powiedział Konczus. – On aż pieje z zachwytu, gdy w grę wchodzi nasza technologia.
Mentat spojrzał na niego spod oka. Konczus uśmiechnął się lekko, przewrócił oczami i przygryzł dolną wargę.
– O! Zbliża się drugi miłośnik postępu... – dodał szeptem.
– Ha! – Net zbliżył się, zacierając z radości ręce. – Teraz pozostaje nam tylko czekać.
– Dobry humorek Pysiu, co? – spytał go Konczus.
– A jakże! Wszystko dopięte na ostatni guzik. Niepowodzenie jest wykluczone. Spytaj sztywniaka...
– Tak, tak... – Mentat nie dał się spytać. – Widzisz... – zwrócił się do Spira – z naszą pozycją wśród innych państw nie jest wcale najgorzej. Bez fałszywej skromności możemy o sobie mówić, że jesteśmy mocarstwem. Może nawet trochę większym niż Supremia... chociaż ciężko porównać, bo nie jesteśmy w stanie dokonać pełnej inwigilacji jej stosunków handlowych. Supremia ma na pewno więcej kontrahentów niż my, jednak nie jesteśmy pewni, czy w ramach kontaktów z nimi dochodzi u niej do tak dużej wymiany towarów jak u nas...
– Przepraszam, że ci przerwę, ale skąd wiecie, jak wyglądają stosunki handlowe Supremii i innymi państwami? – spytał Spir.
– Sigt nas o wszystkim informuje... chyba już ci mówiliśmy...
– Oho! – krzyknął nagle Net. – Jest coś!
Wystrzelony z dłoni Władcy promień zmaterializował na środku sali niewielki prostokątny przedmiot. Gdy tylko został skontrolowany przez Wąchacze, podbiegł do niego służący. Biedak nie był niestety w stanie sam go unieść i musiał przywołać sobie kogoś do pomocy. Po chwili dwie biało odziane postacie zaprezentowały przysłany artefakt siedzącym między kolumnami trójce Władców i Spirowi.
Była to kwadratowa płyta o wymiarach około metr na metr i grubości kilku centymetrów. Połyskująca metalicznie w jaskrawym oświetleniu Wielkiej Sali, i sprawiała wrażenie zwykłego kawałka żelaza.
– Od razu widać, że nowi – powiedział Mentat. – Pokażcie to z drugiej strony.
Dwóch mężczyzn okręciło się wokół swojego środka ciężkości ustawiając plecami do Władców. Mentat westchnął.
Z drugiej strony metalicznie połyskującej płyty znajdował się zajmujący prawie całą jej powierzchnię panel, na którym wyświetlany był ruchomy, zmieniający się cyklicznie obraz. Pierwszą jego sceną był zachód a zaraz po nim wschód słońca nad jakimś luźno zabudowanym miasteczkiem. Następnie pojawiała się niewielka postać, która rozbłyskiwała niebieskim światłem i dzieliła się na cztery mniejsze postacie, z których jedna po chwili dzieliła się na kolejne trzy. Płyta ewidentnie leżała na boku, o czym świadczyły zarysy postaci, mających nogi po lewej, a głowy po prawej stronie.
W prawym górnym rogu, poza powierzchnią panelu, w metalu wygrawerowany był niewielki piktogram, przedstawiony połączone ze sobą prostokąt, trójkąt, dwa kółka i trzy odcinki.
– Piąteczka! – wykrzkynął Net po czym dało się słyszeć głośne klaśnięcie. Spir odwrócił się w stronę tego dźwięku i ze zdumieniem spojrzał na dwóch ściskających się Władców.
– To od Efceki – wyjaśnił siedzący nadal nieruchomo i nie ujawniający żadnych emocji Mentat. – Oznacza to mniej więcej tyle, że zgadzają się nam pomóc.
– A inne państwa?
– Zaraz się przekonamy.
Po niespełna godzinie wiadomym już było, że pomogą wszystkie państwa. Spir w atmosferze radości podchodzącej nawet pod lekką euforię pożegnał się z Władcami i udał do swojego nowego domu.
Eligio nienawidził komputerkowej roboty. Niestety, brak zaufania nie pozwalał mu scedować wszystkich prac na swoich współpracowników i dlatego właśnie siedział z podłączonymi do głowy kabelkami i z niesmakiem wpatrywał się w płaski ekran. Musiał napisać trzy listy, podliczyć dochody partii z ostatnich dziesięciu dni i sprawdzić, czy nikt nie zostawił mu jakiejś ważnej wiadomości. No i oczywiście przydałoby się zorientować w ostatnich wydarzeniach.
Eligio dyktował właśnie komputerowi trzeci list, gdy do pokoju weszła bez uprzedzenia jego sekretarka Rosa. Zatrzymał ją gestem i dopiero dokończywszy dyktowanie, rzucił jej pytające spojrzenie. Miała zmierzwione włosy i mocno podkrążone oczy. Wyglądała, jakby nie spała od trzech dni.
– Coś niedobrego się dzieje – powiedziała.
– Co takiego? – zmarszczył brwi.
– W okolice Pałacu zaczynają się masowo zjeżdżać Luddyści, Czyści, Demokraci i Antyurbaniści.
– Czyżby coś jednak zaplanowali?
– Na to wygląda.
– Niedobrze, bardzo niedobrze... Świat nie chce sprzyjać słusznej idei...
– Panie Nieświadomski?...
– Tak?
– Mogę już iść?
– Możesz. Czas jest pożywieniem dusz, marnowanie go jest niczym picie trucizny – skinął głową w pochwalnym geście.
Eligio odwrócił się w stronę ekranu i w zamyśleniu obserwował znajdujący w prawym dolnym rogu wskaźnik zawartości tlenu w powietrzu. Czerwony słupek kończył się niebezpiecznie blisko małej, czarnej trupiej czaszki. Otarł ręką spocone czoło, poprawił elektrodę, którą niechcący odczepił i podyktował:
„Wiem, że nie jest to bardzo dobry pomysł, ale niestety zostałem zmuszony do przedwczesnego zakończenia planu »Wolność«. Dlatego proszę Cię o dostarczenie mi najpóźniej na jutro rano termoszczelnego kombinezonu oraz tych specjalnych rękawic, które mi pożyczyłaś ostatnim razem...”
Pokój był dość duży i ładnie urządzony. Światło wpadające przez częściowo przysłonięte stylowymi, bordowymi zasłonami okno, znaczyło złotymi smugami morelowe biurko i stojące przy nim klasyczne krzesło. Pod drugim oknem, znajdującym się przy przeciwległym końcu tej samej ściany, stała szeroka kanapa, skierowana w stronę umieszczonego po przekątnej uniwersalnego telewizora. W ostatnim rogu znajdowało się przykryte beżową narzutą ośmiokątne łóżko. Na samym jego środku leżał brązowy, pluszowy miś, ubrany w zielone ogrodniczki z naszytym z przodu czerwonym kwiatkiem.
Pomieszczenie stało puste już od paru ładnych godzin, gdy nagle drzwi otworzyły się i do środka energicznym krokiem weszła niewysoka, odziana w czerń postać.
– Przepraszam, że tak późno – powiedziała. Siadła na skraju łóżka, zdjęła ubranie i rzuciła je za siebie. Z szafy wysunęło się ramię, bezgłośnie pochwyciło je w locie i włożyło do agregatu piorąco-prasującego. Iq obeszła łóżko i wkroczyła do znajdującej się po drugiej jego stronie kabiny oczyszczającej. Gdy wyszła, na łóżku leżał już złożony w kosteczkę strój do spania.
– Co u ciebie? – spytała leżącego nieruchomo misia. Miś nic nie odpowiedział.
– Chciałbyś się ze mną kochać, co?... – powiedziała leniwie wkładając dół lekkiego kombinezonu. Miś nadal twardo milczał. Iq westchnęła.
– Ech... szkoda, że nie gadasz – odwróciła się w stronę telewizora i kiwnęła głową. Płaski ekran złożył się i na jego miejsce pojawiła się trójwymiarowa projekcja, przedstawiająca dwóch bijących się ludzi. Obrazowi nie towarzyszył żaden dźwięk.
Iq patrzyła na tę scenę przez kilka sekund, poczym przechyliła się w lewo i miękko upadła na bok. Przez chwilę leżała skulona, mrugając oczami.
– Wykończy mnie ta praca... – powiedziała w końcu. – Co mi doradzisz? – odwróciła się do maskotki. Jednak miś nawet nie myślał drgnąć.
– Tak... masz rację. Muszę sobie wziąć urlop. A najlepiej w ogóle z tym zerwać. Tak, wiem, że mam dwadzieścia pięć lat i żadnego życia prywatnego. Nie musisz mi tego przypominać... Problem polega na tym, że już od siedmiu lat tropię ich i tropię i gówno z tego wychodzi... No dobrze. Nie będę przeklinać.
Gestem wyłączyła telewizor i położyła się obok misia. „Ciekawe co by sobie Arturo pomyślał, gdyby zobaczył, że gadam z kłębkiem szmat...” – pomyślała i roześmiała się cicho.
– No, kochany! Darmozjad jesteś co prawda, ale lubię cię – znowu zwróciła się do maskotki. – Postanowiłam, że gdy tylko dokończę obecne projekty, wezmę długi urlop. A potem zmienię pracę. I poszukam jakiegoś faceta... Szkoda tylko, że to w większości kretyni... – zamyśliła się na chwilę. – Ech... ciekawe czym ty się tak naprawdę różnisz od takiego zwierza? On gada, ty nie gadasz... On... – nagle szeroko otworzyła oczy – ma świadomość... – powiedziała cicho i w zamyśleniu przyłożyła wskazujący palec do ust.
Zupełnie zapominając o tym, jak późna jest już pora, wstała energicznie z łóżka i zaczęła szybkim krokiem chodzić w kółko po niezastawionej sprzętami powierzchni pokoju. Kręciła się tak, analizując powstałą w swojej głowie myśl, przez dobrych kilka minut, gdy nagle zatrzymała się i krzyknęła:
– Mam!
Dzień 642 powoli dobiegał końca. Des siedziała na łóżku rozważając wszystkie możliwe scenariusze jutrzejszych wydarzeń. Zaplanowana na jutro ucieczka pochłonęła ją bez reszty i nawet teraz, zamiast wypoczywać, szukała słabych punktów swojego planu. Jednak aż do momentu usunięcia energetycznej bariery wydawał się on doskonały. Tylko co potem? Tego niestety nie dało się przewidzieć. Żadna z przychylnych jej osób nie była w stanie udzielić informacji, co znajduje się dalej. Mimo to, Des była dobrej myśli – liczyła na efekt zaskoczenia. Dodatkowo podbudowała ją rozmowa z trójką współwięźniów, z którymi zdążyła się już mocno zaprzyjaźnić. Oni też żywili wobec jutrzejszego dnia wielkie nadzieje.
Spir nie mógł zasnąć, najprawdopodobniej dlatego, że zupełnie się nie starał. Podniecenie, które udzieliło mu się pod koniec ostatniej wizyty u Władców ani myślało osłabnąć. Sprytne łóżko domyślało się najwidoczniej, że Spirowi bardziej pasuje leżenie w półmroku i fantazjowanie, niż bezmyślny, choć pożyteczny sen, gdyż tym razem nie wpłynęło na niego w tak brutalny sposób jak ostatnim razem. Pokusiło się jedynie o dopasowanie temperatury pościeli.
Spir tymczasem zastanawiał się, jak będzie wyglądał jutrzejszy dzień. U Władców miał się pojawić z samego rana. Plan był bowiem taki, że wszystkie zamieszane w operację przekazywania podzielonego hologramu państwa prześlą do Supremii swoje transporty dnia 643 rano. Supremowie na pewno będą chcieli zorientować się o co chodzi, a Władcy zapewnili, że siatka informacyjna Krainy jest na tyle wydajna, że do południa będzie już jasne, jak Supremia zareagowała na wykonanie jego pomysłu.
Jak do tej pory wszystko szło zgodnie z planem i obywało się bez żadnych problemów. Jeżeli więc tylko tendencja ta utrzyma się, to może w ciągu kilku najbliższych dni zobaczy Des... Władcy co prawda powiedzieli mu, że nie da się z pewnością ustalić, jak szybko wytworzenie tunelu doprowadzi do likwidacji Mrocznych, jednak Spir był jak najlepszej myśli...
Iq leżała przytulona do misia, a na jej twarzy kwitł wyraz bezgranicznego zadowolenia. Pod zamkniętymi powiekami wyobrażała sobie, jak Arturo pęka z zazdrości, że to jej udało się odkryć naturę Mrocznych. Potem oczami wyobraźni przeniosła się do Władców, którym radośnie oznajmia o swoim odkryciu, dzięki czemu już na stałe zapisuje się na kartach historii Krainy. I dostaje dożywotnią emeryturę i może się już tylko bawić... A potem trafia na faceta, który wyjątkowo nie jest idiotą... Najlepiej, żeby nie był idealistą a mimo to zakochał się w niej na zabój...
„Nowe życie przede mną!” – pomyślała i mocniej przytuliła do policzka pluszową maskotkę. „I będzie ono piękne! Ach, warto było...”
Zonk, razem z dziewięcioma innymi rekrutami, leżał w niewielkim, prostokątnym boksie, w którym, jak mówili, znajdowały się wcześniej usunięte z fabryki maszyny. Pod głową miał swój nowy uniform, a pod nim trzy spluwy i półmetrowej długości nóż. Dalej stały nowe buty i ochraniacze na szyję i głowę. Było to jego wyposażenie na jutrzejszą bitwę. Wszystko pachniało nowością i przygodą i Zonk nie mógł opanować podniecenia na myśl o jutrzejszych wydarzeniach.
Dzień 642 dobiegł końca.