Powrót

Rozdział 3

 

„W Krainie powszechne były cztery sposoby poruszania się. Pierwszy z nich dotyczył osób, które chciały szybko przemieścić się na znaczną odległość w poziomie. W tym celu należało znaleźć najbliższy punkt przeładunkowy Elektrycznej Sieci Transportowej, wybrać cel swojej podróży, przywołać wagonik i cierpliwie czekać, aż wagonik dojedzie na miejsce.

Elektryczne Sieci Transportowe łączyły w sobie zalety metra i autostrady. Wagoniki, wyglądające jak duże puszki po piwie (weź półlitrową puszkę po piwie bezalkoholowym i połóż ją na boku; teraz przytrzymaj ją tak, żeby się nie turlała i wyobraź sobie, że ma długość pięciu metrów, a od góry półokrągłe, jednoskrzydłowe drzwiczki), jeździły dokładnie dopasowanymi do ich rozmiarów, jednokierunkowymi tunelami. W tunelach tych zazwyczaj panowała próżnia, a wagoniki unosiły się na poduszce magnetycznej. W każdym tunelu były jeszcze dwa kable zasilające wagonik w energię elektryczną oraz karbowana rynienka zwana torem hamulcowym. Do tej rynienki przylegał hamulec wagonika i wystarczyło go zwolnić, by wprawić wagonik w ruch.

Największa odległość pomiędzy dwoma punktami przeładunkowymi w Krainie wynosiła około dwustu trzydziestu kilometrów i wagonik pokonywał ją w czasie nie większym niż pięćdziesiąt minut. Umożliwiał to fakt, że na trasie nie było żadnych przystanków, a w celu zatrzymania się należało zjechać na boczny tor. Dzięki temu nic nie tamowało ruchu, który płynął nieprzerwanym strumieniem z maksymalną prędkością.

Wszystkie wagoniki były takie same, co znacznie usprawniało komunikację, pozwalając im często rozwijać ich maksymalną prędkość siedmiuset dwudziestu kilometrów na godzinę. Niestety, większa prędkość wagoników wymuszała większe przyśpieszenia, które wywoływały w trakcie podróży dyskomfort u pasażerów i narażały na uszkodzenia transportowane towary.

Stacje Elektrycznej Sieci Transportowej rozmieszczone były dość rzadko, więc gdy potrzeba nakazywała pokonać dystans mniejszy niż odległość pomiędzy dwiema najbliższymi stacjami, korzystano z łazików. Były to elektryczne pojazdy kołowe o rozmiarach o połowę mniejszych od wagoników. Poruszały się dobrze oświetlonymi, dwukierunkowymi korytarzami, których sieć gęsto oplatała całe miasto. Korytarze te przystosowano do tego, by przebywały w nich organizmy żywe, więc łaziki, w przeciwieństwie do wagoników, nie były wyposażone w hermetyczne zamknięcia. Ponadto mogły parkować w dowolnym miejscu korytarza.

Trzeci sposób dotyczył osób, które chciały szybko przemieścić się w pionie. Na przykład, jeżeli pan X chciał dostać się do zakładu badawczego, w którym pracował, a który znajdował się dokładnie pod jego rezydencją, wsiadał do specjalnego wagonika zwanego potocznie windą. Windy nie rozwijały zawrotnych prędkości, co nie było konieczne ze względu na małe odległości, które musiały pokonywać. Najdłuższa podróż z poziomu powierzchni na „dno” miasta trwała około półtorej minuty.

Ostatnim, najprostszym, nie wymagającym angażowania środków materialnych i popieranym przez zwolenników zdrowego trybu życia sposobem było odpychanie się od podłoża własnymi kończynami dolnymi. Było to dość powolne, ale napawało mieszkańców Krainy dumą: »Ha! To nieprawda, że jestem we wszystkim zależny od maszyn!«” – fragment z „Jak się kiedyś żyło...” Jasza Długonia.

 

„Pod Wielką Salą pałacu, w którym mieszkali Władcy, znajdowała się największa w Krainie stacja przeładunkowa Elektrycznych Sieci Transportowych. Na każdy z jej wielu poziomów co godzinę przyjeżdżały dziesiątki wagoników, przywożąc towary i pasażerów z odległych guberni. Na poziomach towarowych tłoczno było od robotragarzy i zwykłych robotników, którzy ładowali i rozładowywali wagoniki, wymieniając ich zawartość z podjeżdżającymi łazikami. Te zaś kursowały nieprzerwanie pomiędzy magazynami i pobliskimi zakładami przemysłowymi a stacją, zapewniając ciągłość wymiany dóbr.

Na osobowych poziomach panował znacznie mniejszy zgiełk. Mieszkańcy Krainy nie lubowali się w podróżowaniu. Każdy wolał siedzieć w swoim domu i robić to, co było jego ulubionym zajęciem – najczęściej oglądać telewizję. Czasem zdarzało się, że rodzina została dziwnym zbiegiem okoliczności rozdzielona i zamieszkiwała różne części miasta. Wtedy niechętnie ruszali się z miejsca i odwiedzali swoich kuzynów. Oczywiście, jak to zwykle bywa, zdarzały się wyjątki, jednak mobilnych mieszkańców Krainy było na tyle mało, że nie mieli żadnego wpływu na strategie marketingowe EST. Szczególną pod tym względem grupę stanowiła niezbyt liczna subkultura „Kangurów”, którzy, wyrzekając się stałego miejsca zamieszkania, jeżdżenie kolejką uczynili swoim sposobem na życie. W zaprogramowanych na powolną podróż wagonikach, sunących przez specjalnie wybierane, wiodące przez przeźroczyste tunele trasy, spali, jedli, bawili się i rozmnażali, niekiedy tylko zatrzymując na jakiejś stacji, by uzupełnić zapasy i pozbyć się odpadków.

Na najniższym poziomie stacji znajdowała się siedziba zarządu EST. Tutaj spotykali się właściciele spółki, by podejmować decyzje na temat zatrudnienia, pensji, nowych technologii i rozbudowy sieci. Tu znajdował się także Centralny System Zawiadowczy. Były to dwa niezależne komputery, które miały dokładne bieżące dane na temat stanu sieci. Koordynowały one ruch, by przebiegał sprawnie i bez zakłóceń. To one na bieżąco podejmowały decyzje, jaką trasą ma pojechać wagonik, by jak najszybciej dotrzeć na miejsce. W czasie, gdy w roku 13456 miała miejsce brzemienna w skutki wyprawa Władców na pustynię, jeden z komputerów był chory na przeziębienie i całą pracą obarczono drugi.” – Fragment z „Kroniki Pałacowe” Karla Styppy.

 

Fil, Mentat i Konczus podeszli do rzędu niewielkich automatów stojących na najwyższym poziomie stacji „Pałac”.

– Dokąd? – zapytał najbliższy automat.

– Na „Koniec Świata” – odpowiedziała Fil. Stacja „Koniec Świata” znajdowała się w najbardziej odległej od pałacu części miasta, które wcinało się tam w pustynię niczym stalowe ostrze siekiery wbite w uschnięte drzewo. Wypowiadając te słowa, Fil uświadomiła sobie zbieg okoliczności. Przełknęła ze zdenerwowaniem ślinę. „Kto wymyślił tę durną nazwę?” Ona sama, cztery miesiące temu.

– Trzy razy? – spytał automat.

– Tak.

– Proszę bardzo.

– Dziękuję – powiedziała Fil i odebrała od automatu trzy bilety. Było na nich napisane: „Kurs: Pałac – Koniec Świata. Cena: taryfa uprzywilejowana. Poziom 4, Tor 17. Przewidywany czas podróży: 32 minuty.”

– Poziom czwarty, tor siedemnasty. Życzę przyjemnej podróży – dodał automat.

Podeszli w milczeniu do windy, która spytała uprzejmie:

– Państwo na poziom czwarty?

– Tak – odparła Fil.

– Zapraszam – wsiedli do środka. Drzwi zamknęły się za nimi automatycznie.

– Poziom czwarty – powiedziała po chwili winda otwierając drzwi. Oczom Władców ukazało się wielkie, błękitne pomieszczenie. Przez jego środek biegł rząd dużych, prostokątnych otworów w podłodze, porozdzielanych odstępami niewiele szerszymi od łazika. Pod ścianami, równoległymi do otworów, ustawione były metalowe krzesełka. Niektóre z nich zajęły osoby oczekujące na przyjazd swoich znajomych. Większość jednak pozostawała wolna.

Pod pozostałymi ścianami umiejscowiono punkty informacyjne i automaty do kupowania biletów oraz urządzenia pomocnicze, takie jak windy, toalety lub sklepy. Gdzieniegdzie w ścianie znajdowały się prostokątne otwory – korytarze łączące ten poziom stacji z resztą świata. W momencie, gdy Fil, Mentat i Konczus pojawili się na peronie, właśnie opuszczał go takim korytarzem łazik, wiozący pięciu młodych Krajan. Patrzyli oni przez chwilę z niedowierzaniem na Władców, zanim zniknęli za zakrętem.

Ponadto na poziomie znajdowało się jeszcze około tuzina ludzi siedzących samotnie na ławkach pod ścianą oraz dwie większe grupy kręcące się między peronami. Jedna z nich gramoliła się mozolnie do pobliskiego otworu w podłodze.

„Ciekawe dokąd jadą?” – pomyślał Konczus.

Druga grupka liczyła zaledwie dwie osoby, które właśnie wyszły z otworu i szybkim krokiem zmierzały do najbliższego automatu by zamówić łazik.

„Ciekawe skąd przyjechali?” – pomyślał Konczus.

„Ciekawe co to za dziwne stworzenia?” – myśleli podróżni patrząc na trójkę Władców.

Poza nimi wszystkimi na poziomie były jeszcze dwa, stojące pod ścianą robotragarze oraz kilkanaście sprzątaczek, które powoli przemieszczały się po podłodze, ścianach i suficie. Zarówno robotragarze, jak i sprzątaczki były produktami tej samej firmy, która produkowała dla pałacu biopokojówki. Różnica pomiędzy nimi polegała na tym, że robotragarze miały mechaniczny napęd i ramiona, ale biologiczne procesory sterujące, natomiast biopokojówki i sprzątaczki były całkowicie tworami biologicznymi.

Przypominały one wyglądem duże ośmiornice. Sprzątaczki wielkością dochodziły do trzech metrów i były znacznie silniejsze, natomiast długość biopokojówek nie przekraczała metra i były one dużo słabsze, ale za to o wiele inteligentniejsze od sprzątaczek. Wszystkie trzy gatunki robotów produkowano w dowolnych kolorach. Biopokojówki w pałacu były zazwyczaj czerwone, natomiast roboty ze stacji miały niebiesko-zielony kolor, który doskonale komponował się z jej morskim wystrojem.

Władcy podeszli do otworu w podłodze, oznaczonego tabliczką „17”. Zeszli schodami na malutki peron, gdzie znajdowała się śluza próżniowego tunelu należącego do EST. Tunel ten miał kształt długiej rury, z umieszczonymi z boku drzwiami, które otwierały się, gdy tylko podjeżdżający wagonik hermetycznie do nich przycumował. W chwili, gdy Władcy pojawili się na peronie, zarówno drzwi od korytarza, jak i drzwi wagonika były otwarte.

W wagoniku znajdowało się pięć miejsc siedzących, ustawionych rzędem pod przeciwległą ścianą. Gdy weszli do środka i zajęli miejsca, drzwi delikatnie zamknęły się.

– Witamy w pierwszej klasie – odezwał się głos z głośnika. – W czasie podróży prosimy o nie wstawanie z miejsc. W razie wypadku, pod każdym fotelem znajduje się foliowa torebka. Pełne torebki prosimy oddawać sprzątaczkom na naszych stacjach. Życzymy miłej podróży.

Usłyszeli ciche stuknięcie i wagonik ruszył. Fotele pochyliły się do przodu, by wypadkowe przyśpieszenie działało dokładnie wzdłuż linii kręgosłupów podróżnych. Po chwili foteliki obróciły się w lewo, a następnie wyprostowały.

„Dziwne uczucie” – pomyślał Konczus. Ostatnim razem jechał wagonikiem dwadzieścia lat temu. „Ciekawe jak czują się Mentat i Fil?” – oni ostatni raz podróżowali w ten sposób ponad sto lat temu.

– Korzystając z chwili wolnego czasu chciałbym podzielić się z wami moimi przemyśleniami – powiedział nagle Mentat.

– Mów – wydusiła z siebie Fil.

– Wczoraj okazało się, że nasz czas jest ograniczony...

– To wcale nie jest takie pewne... – wtrąciła Fil.

– Jest – odparł Mentat. – Takie jest moje zdanie. A więc... ponieważ mamy ograniczony czas, nie możemy go zmarnować. Musimy zrobić wszystko, co w naszej mocy, żeby dobrze go wykorzystać.

– Przecież zawsze tak robiliśmy... To chyba oczywiste...? – spytał Konczus.

– Nie chodzi mi o to, że powinniśmy podejmować odpowiednie decyzje mające na celu zapewnienie dobrobytu naszym poddanym. Tak robiliśmy zawsze i pewnie tego nie zaprzestaniemy....

– Więc o co ci chodzi? – spytała zniecierpliwiona Fil.

– Wyobraźcie sobie, że nastał już ten koniec. Wiemy, że za kilka godzin stanie się coś... i więcej nie będziemy mogli już rozmawiać, zasypiać wieczorem i wstawać rano, jeść, myć się, rządzić i wymieniać towarów z innymi państwami. Wyobraźcie sobie, że siadamy wtedy w Sali Obrad i zastanawiamy się nad całą naszą przeszłością. Analizujemy wszystko, co zrobiliśmy, zastanawiamy się, dlaczego zrobiliśmy właśnie tak a nie inaczej. I nagle okazuje się, że wiele rzeczy mogliśmy zrobić lepiej. Dostrzegamy nasze błędy, momenty, w których mieliśmy szansę uczynić coś pożytecznego, a zawaliliśmy sprawę.

Wyobraźcie sobie, że naszym celem było zapewnienie szczęścia i spokoju wszystkim mieszkańcom Krainy, a poprzez niewłaściwe idee sprowadziliśmy na nich cierpienie. To nasze błędne postępowanie wcale nie musiało wynikać z naszej złej woli. Mogło być równie dobrze efektem niewiedzy. Dlatego musimy się dowiedzieć wszystkiego, co tylko będzie możliwe, na temat przyszłości, poznać wszystkie istniejące zdania i punkty widzenia. To wszystko po to, żeby wybrać właściwą drogę i nie mieć na koniec wyrzutów sumienia, że coś schrzaniliśmy.

– I jak zamierzasz to osiągnąć? – spytała z ociąganiem Fil.

– Najpierw porozmawiamy z Wyroczniami. Potem będę zastanawiał się dalej – odpowiedział. – Mam nadzieję, że przyznajecie mi rację...?

– Jasne. Będziemy myśleć wspólnie – powiedział Konczus.

– Zobaczymy, co powiedzą Wyrocznie – odparła Fil.

Przez chwilę jechali w milczeniu. Nagle Fil poderwała się jak oparzona.

– Ojej! Net dzwoni! – zaczęła gmerać przy pasku. – O, już go mam! – wyjęła niewielkie czarne pudełko przypominające telefon komórkowy. Wcisnęła guzik.

– Co tam? – na wyświetlaczu ukazała się dwuwymiarowa, uśmiechnięta szelmowsko twarz Neta.

– Na razie jeszcze nie wyjechaliśmy z miasta. A po co dzwonisz? – spytała Fil.

– Mam dla was nowinę... – Net przez chwilę wahał się. – Patrzcie!

Na wyświetlaczu pojawiła się Wielka Sala. Po środku leżał prezencik, wokół którego krzątało się kilkunastu służących.

– Jeszcze większa niż ostatnio – twarz Neta powróciła na wyświetlacz.

– Teleporciaki? – spytała Fil.

– Teleporciaki – potwierdził Net.

Fil odwróciła na chwilę wzrok od wyświetlacza i spojrzała pytająco na Mentata.

– Bomba? – spytała. Mentat pokiwał twierdząco głową.

– Bomba – powtórzyła do wyświetlacza.

– Wspaniale – ucieszył się Net. Przez chwilę rozmawiał z kimś, kogo wyświetlacz nie obejmował.

– Nie mamy na składzie – powiedział do Fil. – To co robimy?

– Każ sobie przyteleportować! – poradziła Fil z nutą ironii w głosie.

– Tak jest! – odparł Net z uśmiechem i wyłączył się.

– No to chyba problem teleporciaków rozwiązany – oznajmiła Fil Mentatowi i Konczusowi.

– Miejmy nadzieję – odparł Mentat.

 

„Teleportów używano w Krainie tylko w kryzysowych sytuacjach. Niestety nie działały doskonale i często zdarzało się, że niektóre atomy teleportowanej substancji zamieniały się miejscami. Tak więc unikano ich, gdy transportowano jakieś precyzyjne urządzenia. W szczególności nie teleportowano organizmów żywych, gdyż bardzo często kończyło się to dla nich śmiercią a w najlepszym przypadku transplantacją obrośniętych nowotworami organów.

»Bomba« była to malutka bomba zegarowa, której Władcy używali jako radykalnego sygnału ostrzegawczego wobec innych państw. Wysłana bomba detonowała się zaraz po jej odebraniu, niszcząc okoliczne instalacje i zabijając najbliżej stojących mieszkańców świata, będącego jej adresatem. Zazwyczaj po otrzymaniu bomby dane państwo zaprzestawało wysyłania prezencików. W ciągu ostatnich dwustu lat Władcy musieli użyć bomby tylko raz. Wcześniej zdarzało się to częściej. »Stawiamy na pokojowe współżycie« – mawiała Fil.” – Fragment z „Kroniki Pałacowe” Karla Styppy.

 

Ponad idealnie płaską, brązową ziemią mknął niewielki poduszkowiec. Na jego pokładzie, oparci o burty, stali trzej podróżnicy: Fil, Mentat i Konczus. Rozglądali się, jakby szukając czegoś w oddali, lecz na powierzchni pustyni, aż po rozmazany horyzont, nie było widać nic, co mogłoby zakłócić jej monotonny krajobraz. Znajdujące się dokładnie ponad ich głowami słońce grzało nieznośnie i gdyby nie wiatr wywołany ruchem poduszkowca, ciężko byłoby to wytrzymać.

– Wiecie co... wymyśliłem coś... – powiedział Konczus.

– Hm? – spytała Fil.

– Kojarzycie ten motyw ze srebrzystymi kulami unoszącymi się w przestrzeni? – spytał.

– Tak... dość często pojawia się w snach Sigta – odparł Mentat.

– Wydaje mi się, że te kule symbolizują państwa...

– Czyli Kraina jest jedną z takich kul? – spytała Fil.

– Zgadza się – odparł Konczus.

– I teleporciaki też?

– Teleporciaki też.

– Czyli już wiemy, jaki koniec nas czeka, jeżeli wizja Sigta okaże się prawdą... rozpadniemy się na kawałeczki, które poszybują w przestrzeń – podsumował Mentat.

– Nie przesadzaj z dosłownością... Zobaczymy co na to powie sam Sigt – sprzeciwiła się Fil.

– Zobaczymy... – dodał cicho Konczus. Przez kilka minut lecieli w milczeniu.

– Czy to nie jest przypadkiem to, czego szukamy? – spytał Konczus i wskazał palcem na drobny czerwony punkcik w oddali.

– To może być to... powiedziała Fil. – Kurs na czerwony punkcik... – zwróciła się do poduszkowca. Po chwili mknęli już prosto ku punktowi, który szybko zaczął się powiększać.

Zatrzymali się przed otoczonym czerwonymi skałami stromym zejściem do podziemnej jaskini. Poduszkowiec osiadł delikatnie na ziemi.

– Nie mamy nic, czym moglibyśmy sobie poświecić... – powiedział Konczus wskazując na mroczną otchłań.

– Trudno... obejdziemy się bez światła – powiedziała odważnie Fil. Wyszli z poduszkowca i zagłębili się w ciemny korytarz. Był dosyć obszerny, więc mogli bez problemu iść wyprostowani. W miarę oddalania się od wejścia robiło się coraz ciemniej. Musieli bardzo ostrożnie stąpać, gdyż każdy nieuważny krok na stromym zejściu mógł przyczynić się do upadku. Konczus wyobraził sobie, jak jedno z nich potyka się, a następnie cała trójka, jak domino, przewraca się i lecą na łeb, na szyję, wgłąb ciemnego korytarza.

Po kilkunastu metrach natrafili na zakręt, po którym mrok tak zgęstniał, że zupełnie przestali cokolwiek widzieć.

– Ja będę prowadził – powiedział Mentat. – Niech Konczus trzyma rękę na moim ramieniu, a Fil niech pilnuje się Konczusa. W ten sposób na pewno się nie zgubimy. Będziemy szli przy prawej krawędzi korytarza, dzięki czemu nie zgubimy się w drodze powrotnej.

Szli przez chwilę w milczeniu. Nagle gdzieś za nimi dał się słyszeć cichy pisk.

– Co to było? – spytała Fil.

– Sam chciałbym wiedzieć... – powiedział Konczus.

– Coś otarło się o moją nogę – zakomunikował pozbawiony emocji głos Mentata.

– Może jednak wrócimy do miasta po światło?... – spytała Fil.

– To bez sensu. Przecież wiesz, że jak wrócimy, to Wyroczni już tu nie będzie – odparł Mentat. Pisk powtórzył się, tym razem całkiem blisko. Konczus zastanowił się, jakie dziwne zwierzęta mogą żyć w tej jaskini. Wyobraził sobie szczura wielkości kota, który z łatwością potrafiłby odgryźć mu palec.

– A może Fil ma rację? – spytał po cichu Mentata. Jego głos odbił się echem od ścian i wrócił do niego ze zdwojoną siłą. W ciemnościach dał się słyszeć cichy szmer. Dochodził jakby ze wszystkich stron.

– Daj spokój – odparł Mentat. Szmer nasilił się.

Konczus wyobraził sobie, że wokół niego, w ścianach, znajdują się liczne otwory, z których właśnie zaczynają wychodzić niezliczone ilości pająków wielkości ludzkiej dłoni. Wyobraził sobie jak wchodzą na jego buty a potem na spodnie i obłażą go całego. Jak stara się z nich otrzepać, a one dostają się pod jego ubranie i gryzą go boleśnie. Jak wchodzą mu na twarz i zaczynają mu składać pod skórą swoje jajeczka...

– Jak się czujesz – spytał Fil.

– Dobrze... – odparła szeptem. – Słyszysz to?

– Słyszę...

– Nie cierpię Wyroczni!...

Szli dalej. Nagle Konczus poczuł, że jego dłoń traci kontakt z ramieniem Mentata. Rozpaczliwie machnął dłonią w poszukiwaniu towarzysza, który jeszcze przed chwilą znajdował się w zasięgu jego ręki. Na próżno.

Konczus stwierdził, że zupełnie nie wpadli na to, że korytarz może się nagle urwać przechodząc w pionowy szyb. Wyobraził sobie Mentata spadającego w czarną otchłań i uderzającego o jej dno, kilkaset metrów niżej. A on i Fil, z powodu panujących ciemności, nawet nie będą mogli zorientować się w sytuacji! Na dodatek, jeżeli wrócą do miasta po światło, to gdy ponownie znajdą się w tym miejscu, jaskini już nie będzie... ani Mentata.

– Uważajcie, tu jest próg skalny – powiedział Mentat. Konczus odetchnął z ulgą. Jego dłoń znowu znalazła się na ramieniu towarzysza. W pewnym momencie spadek korytarza zaczął maleć, aż podłoże stało się zupełnie poziome. Władcy zobaczyli niebieską łunę bijącą zza następnego zakrętu.

– Chyba się zbliżamy – powiedziała radośnie Fil.

– Całe szczęście – odparł Konczus z ulgą.

Gdy zbliżyli się do światła na tyle, że dało się rozróżniać ciemne kształty, Konczus zauważył, że piski rzeczywiście wydawane były przez szczury, jednak na tyle małe, że nie stanowiły żadnego zagrożenia. Natomiast źródła szumu ciągle nie mógł zlokalizować.

Kiedy minęli zakręt, przed ich oczami pojawiła się okazała grota, w całości spowita niebieską poświatą.

– Coś mi się widzi, że to ślepy zaułek... – powiedział Mentat.

– I bardzo dobrze – dodał Konczus. – Myślałem, że w tym ciemnym korytarzu zemdleję ze strachu.

– Musisz pohamować swoją wybujałą fantazję... – odparł z uśmiechem Mentat.

– Łatwo ci powiedzieć! Skąd miałem wiedzieć, czy coś nie czyha na mnie w ciemnościach?

– Moim zdaniem niepotrzebnie panikujesz... stawiasz się w roli ofiary... pomyśl sobie, że to ciebie powinny się bać te wszystkie potwory, które sobie wyobrażałeś! Przecież ty i tak przeżyjesz!

– To chyba nie takie proste... – wtrąciła Fil. – ale... co to? Patrzcie tam! – wskazała na leżący pod ścianą szkielet. Podeszli bliżej, by mu się przyjrzeć. Na jego czaszce zachowały się siwe włosy, a na szyi zawieszony był naszyjnik zrobiony z rzemyka i zębów jakiegoś dzikiego zwierzęcia. Leżał tak, jakby ktoś go tam specjalnie ułożył.

– To chyba to – w czasie, gdy Fil i Konczus przyglądali się białym kościom, Mentat uważnie przyjrzał się ścianom groty, które w całości pokryte były kolorowymi rysunkami i napisami. – Zaczyna się tutaj i ciągnie zgodnie z ruchem wskazówek zegara – powiedział wskazując na ścianę po prawej stronie korytarza, którym weszli.

– Te rysunki, to jest niby komunikat dla nas? Jeżeli tak, to ten tu po co? – spytał Konczus wskazując na szkielet. Ponieważ w poszarzałej czaszce zachowały się wszystkie zęby, sprawiał on wrażenie, jakby słuchając rozmowy Władców uśmiechał się z wyrozumiałością godną przedszkolanki.

– On wydaje mi się nieistotny. Skupmy się na obrazach – zarządził Mentat.

– Zgoda – powiedziała Fil i podeszła do Mentata stojącego przy pierwszym z nich.

– Niech wam będzie – zgodził się Konczus.

Na ścianach groty namalowane i opisane było siedem obrazów. Pierwszy z nich przedstawiał zatopioną w mgle dolinę. Na pierwszym planie oraz gdzieś w oddali z mlecznobiałej otuliny wyłaniały się porośnięte sosnami pagórki. Pod obrazem znajdował się napis: „Biel. Rozważnie stawiasz stopy na ścieżce. Podążasz nią, odkąd sięgasz pamięcią. Ale czy będziesz podążać nią wiecznie? Przystań na chwilę. Rozejrzyj się uważnie. Czy wiesz, że to wszystko nie istniałoby gdyby nie Ty? Zwróć teraz oczy do środka. Znajdziesz tam wieżę, której korona wyniesiona jest wysoko ponad płaszcz mgieł otulających ziemię. Wejdź na nią.

Następny obraz, podążając zgodnie z ruchem wskazówek zegara, przedstawiał coś podobnego do mgławicy w przestrzeni kosmicznej. Pomiędzy niezliczoną ilością różnej wielkości gwiazd rysowała się niezorganizowana w żadnym logicznym porządku materia międzygwiezdna. „Ujrzysz stamtąd najpiękniejszą we Wszechświecie panoramę czasu i przestrzeni. Wieczny chaos, niezliczone ciała, które płynąc w bezładzie zderzają się i odbijają od siebie niczym bilardowe kule. Gdzieniegdzie, jak w kotle, aż kipią energią – w innych miejscach ruchy ich są powolne i ociężałe.” – głosił podpis.

Rzucając tylko pobieżnie okiem na następne obrazy, Fil skoncentrowała się na treści podpisów.

Gdy przyglądasz im się dłużej, stwierdzasz, że mimo iż z pozoru całkowicie przypadkowo, tak naprawdę poruszają się według jakichś skomplikowanych reguł. Każde z tych ciał jest bowiem odrębnym światem, wiedzionym poprzez czas i przestrzeń swoimi wewnętrznymi potrzebami. I tak, jak Ty w sobie odnajdujesz wszystkie te światy, tak w każdym z nich możesz odnaleźć siebie – przeczytała na głos.

Zgadza się. Jesteś jednym z nich. I zanim tam, na dole, zaczną spadać liście, musisz znaleźć inny świat, który tak jak Ty jemu, zechce poświęcić Ci to, co ma najcenniejszego – tym razem czytał Mentat.

Następnie w ciszy Władcy przeczytali podpisy pod pozostałymi trzema obrazami. Głosiły one:

Czasami dwa ciała odnajdują się. Wtedy, w miejscu, w którym się dotykają, pękają ich chroniące przed zewnętrzem otoczki. Następnie zrastają się one ze sobą tworząc tunel pomiędzy dwoma światami. Z czasem, przejście to może powiększyć się do takich rozmiarów, że dwa światy stają się jednym. Ten stan nazywa się Upragnionym.

Dzięki temu tunelowi dwa światy bez żadnych ograniczeń mogą wymieniać się swoimi dobrami. Nie ma już ryzyka, że cokolwiek przepadnie, gdyż wszystko pozostaje w obrębie jednostki, którą tworzą. Mogą więc powierzyć sobie Wszystko.

Nieprawdą jest, że wszystko ma swój koniec. Gdy ręka losu zaciska się na podwójnym świecie, z jego okruchów powstają nowe światy, bogate i piękne jak ich rodzice. Gdy samotne ciało ulega destrukcji – wtedy nie powstaje nic.

– Rzeczywiście... to jest to... – powiedział powoli Konczus. – Niemniej, znając Wyrocznie, stwierdzam, że na pewno nie umieściły tu tego szkieletu przypadkowo...

– Widzisz? – spytał Mentat Fil zupełnie ignorując uwagi Konczusa. – Tak czy siak, nasz świat czeka koniec.

– Czekaj, czekaj!... – odparła. – Ale tu jest napisane tak: „Gdy ręka losu zaciska się na podwójnym świecie, z jego okruchów powstają nowe światy”. To chyba znaczy, że jakaś nasza część przetrwa?

– Mimo wszystko... nie odczytywałbym tego w ten sposób. Nie ma logicznych podstaw, żeby...

– Ty, pieprzony defetysto! Skończ wreszcie z tą logiką. Ja ci powiem jak zrobimy! Zrobimy dokładnie tak, jak tu jest napisane i masz się zamknąć! – Fil nie wytrzymała.

– Jak sobie życzysz... – odparł spokojnie Mentat.

– Wracamy – powiedział Konczus i zwrócił się do wyjścia. W tym samym momencie zobaczyli oślepiający błysk światła i usłyszeli znajome „plof”. Przez chwilę nie byli w stanie zobaczyć nic poza wszechobecnym białym blaskiem. Kiedy wzrok już im wrócił, stwierdzili, że są z powrotem na pustyni, obok swojego poduszkowca. Czerwone skały i wejście do jaskini zniknęły, nie pozostawiając po sobie nic, poza idealnie równą, brązową ziemią.

– Wyrocznie nigdy nie przestaną mnie zadziwiać... – podsumował Konczus.

– I dlatego ich nie lubię – dodała Fil.

Wsiedli na swój niewielki środek transportu. Fil wydała polecenie powrotu i już po chwili mknęli spokojnie ku wielkiej, będącej ich domem betonowej wyspie. Po kilku minutach lotu Fil drgnęła, jakby ktoś poraził ją prądem.

– Net dzwoni – powiedziała. Odpięła od paska telefon. Na wyświetlaczu ukazała się uśmiechnięta twarz Neta. Jego zazwyczaj siwą brodę tym razem pokryła czarna sadza. W tle widać było gruzy jednej z kolumn i dziesiątki krzątających się służących, robotragarzy i sprzątaczek.

– Mieliśmy mały wypadek – oznajmił.

– Co się stało? – spytała Fil.

– Teleporciaki odpowiedziały przemocą na przemoc. Na szczęście pochłaniacze zadziałały. Ponadto odesłałem im w porę część wybuchu – dodał z dumą w głosie.

– Są jakieś straty?

– Niewielkie... Jeden służący zginął, dwóch zostało rannych. Poza tym rozwalili nam kawałek pałacu. Ale nie szkodzi. I tak jestem bardzo zadowolony – na wyświetlaczu ukazały się szczątki jednej z kolumn otaczających Wielką Salę. – Jak wrócicie, będzie posprzątane. Jestem pewien, że u nich jest teraz o wiele większy bajzel.

– Będziemy za jakąś godzinę – odpowiedziała Fil i rozłączyła się. – Nie cierpię tego – dodała półgłosem. Tymczasem na tle horyzontu ukazały się pierwsze zabudowania. Wkrótce dobili do przystani, która była czymś w rodzaju portu dla pustynnych poduszkowców. Zatrzymali się przy jednym z betonowych pomostów i przesiedli do stojącego na nim śmigłowca.

– Na „Koniec Świata” – powiedziała oschle Fil do pilota, który, o dziwo, nie był żadnym sztucznym tworem, tylko żywym obywatelem Krainy. Kabina zamknęła się i śmigłowiec delikatnie i bezgłośnie uniósł się w przestworza.

W całej Krainie istniały tylko cztery takie maszyny i były one do wyłącznego użytku władców. Używali ich oni, gdy musieli pokonywać krótkie dystanse pomiędzy punktami na powierzchni miasta, a nie mieli czasu, żeby marnować go na podróżowanie powolnymi łazikami. Śmigłowce posiadały cztery niewielkie śmigła umieszczone w rogach swojej konstrukcji. Umożliwiały one skierowania powietrznego ciągu w prawie każdą stronę, dzięki czemu śmigłowce cechowała dobra zwrotność. Niestety całość pożerała bardzo dużo energii i była zbyt kosztowna w utrzymaniu, by stosować je jako masowy środek transportu. Największą ich wadą było jednak to, że nie  dało się nimi dotrzeć do niższych warstw miasta.

– Jaka jest twoja przyszłość? – spytał nagle Konczus.

– Moja? – zdziwił się pilot. – Eee... jak to przyszłość?

– Jak myślisz, co się z tobą stanie?

– No... gdy was dowiozę na miejsce, to polecę do domu... tam zjem obiad z rodziną i... pewnie będę oglądał telewizję... Może pogram z moim synem we Fronta.

– To w perspektywie dni. A w perspektywie lat?

– No to pewnie tak, jak u wszystkich... skończę pracę i pójdę na emeryturę.

– A wiesz po co to wszystko?

– Co konkretnie?

– Po co będziesz grał z synem w Fronta?

– No... żeby sprawić mu przyjemność. Szczerze mówiąc nie rozumiem pańskich pytań. Pyta mnie pan o sens życia?

– Być może...

– No to sprawa jest prosta. Chodzi o to, żeby się dobrze bawić!

W tym samym momencie zaczęli podchodzić do lądowania. Śmigłowiec osiadł płynnie na płycie niewielkiego lotniska, otoczonego wysokimi budowlami. Niektóre z nich były jeszcze w budowie. Ich wbijające się w jednolity błękit nieba poszarpane szkielety wyglądały jak zęby rekina odgryzające kawałek mięsa ze swojej świeżej zdobyczy.

W jednym z budynków znajdowało się zejście na peron stacji „Koniec Świata”. Była ona nieporównywalnie mniejsza w stosunku do głównej stacji pod pałacem. Mimo to na jedynym peronie panował ogromny ruch i trochę czasu minęło, zanim Władcom udało się dostać do odpowiedniego wagonika.

„Płyniemy ku sercu tętniącą autostradą należącą do sieci, niczym pajęczyna oplatającej organizm naszego państwa” – to dziwne skojarzenie pojawiło się niespodziewanie w myślach Konczusa, gdy tylko ruszyli. Podróż na szczęście obyła się bez żadnych szczególnych przygód i wkrótce, znowu we czwórkę, znaleźli się w Wielkiej Sali. Tak, jak mówił Net, została ona w międzyczasie doprowadzona do swojego pierwotnego stanu. Gdzieniegdzie tylko krzątały się jeszcze sprzątaczki usuwające resztki sadzy z kamiennych ścian.

– To było coś z węglem? – Mentat głęboko wciągnął powietrze.

– Tak. Jakieś węglowodory... – odparł Net. – Jak tym razem wyglądała wizyta u Wyroczni?

– Czerwone skałki otaczające wejście do jaskini, długi ciemny korytarz zakończony błękitną grotą. Na jej ścianach namalowane i opatrzone komentarzem obrazy... – zaczął Mentat.

– ... a w kącie leżał kościotrup... – przerwał mu Konczus.

– ... i na nich był przekaz – dokończył Mentat.

– I co? Wszystkie obrazy były niebieskie? – spytał ze zdziwieniem Net.

– Nie. Obrazy były kolorowe, ale w grocie unosiła się niebieska poświata.

– A co przedstawiały?

– No... dowiedzieliśmy się z nich, że jest możliwość utworzenia tunelu pomiędzy naszym światem, a jakimś innym. Dzięki temu tunelowi moglibyśmy bezpiecznie wymieniać się towarami z jakimś światem bez żadnych ograniczeń. Moglibyśmy wejść do tego drugiego świata i zobaczyć jak wygląda...

– A można tak z kilkoma, czy tylko z jednym? – spytał podejrzliwie Net.

– Chyba tylko z jednym – odparł Mentat.

– I tak mi się to nie podoba – skrzywił się Net.

– Nie martw się. Dla ciebie zawsze znajdzie się robota – uspokoił go Konczus.

– To co teraz robimy? – spytał zniecierpliwiony Net.

– Poczekamy na Sigta i zdecydujemy w Sali Obrad – zarządziła Fil. – Zrobiłeś może dzisiaj coś bardziej twórczego niż wysadzanie jakichś biedaków w powietrze? – zwróciła się do Neta.

– Hej! Przecież sama stwierdziłaś, że to konieczne! – zaprotestował Net. – Nie, nie miałem okazji. Natomiast przyszła dobra wiadomość, że w jednym z konsorcjów badawczych wymyślili nowy materiał budowlany.

– To prawda – wtrącił Mentat.

– I na co może nam się to przydać? – spytała z obrzydzeniem Fil.

– Na przykład do zwiększenia wydajności automatów do szamania lub niezawodności ogumienia łazików... – Net najwyraźniej zapomniał o chłodnym nastroju Fil i zaczął podniecać się nowymi odkryciami. – Oni twierdzą, że na pewno znajdzie się jeszcze mnóstwo innych zastosowań, muszą je tylko dokładnie sprawdzić.

– Niech sobie sprawdzają... – ucięła Fil. – Ciekawe, kiedy przyjdzie Sigt...

– Fil... wiesz przecież jakie to ważne... – Mentatowi najwyraźniej nie pasowała jej obojętność.

– Taaa...

Przez chwilę panowała cisza. Następnie między Władcami nawiązała się wesoła pogawędka, która znacznie polepszyła zepsuty przez Mentata nastrój Fil. Jako, że dzień miał się już ku końcowi, na przyjście piątego Władcy nie musieli czekać długo i po kilkunastu minutach pojawił się on w bocznych drzwiach Wielkiej Sali.

– Byliście u Wyroczni? – spytał Sigt, gdy po chwili znaleźli się w Sali Obrad.

– Tak. Nawet ciekawie było – odparł Mentat.

– I znowu wyszło na wierzch tchórzostwo Konczusa – dodała z uśmiechem Fil.

– Ej! Mi o tym nic nie mówiliście! – zdziwił się Net.

– Bo to jest zupełnie nieistotna informacja – wytłumaczył mu Konczus.

– Jak dla kogo – na twarzy Sigta znów pojawił się ironiczny uśmiech. – Ale do rzeczy. Czego się tam dowiedzieliście?

Ponieważ Mentat opowiadał już raz tę historię Netowi, tym razem zrobiła to Fil. Opowiedziała ją dokładnie ze wszystkimi szczegółami, a na koniec Konczus zacytował napisy, które znajdowały się pod rysunkami.

– Mi natomiast nie przyśniło się nic ciekawego... Jakieś małe robaczki, które potrafiły się tylko rozmnażać... i wielki wybuch u teleporciaków... nic poza tym. Natomiast z tego, co mówicie, to mamy jakiś nowy, ciekawy problem do rozwiązania... – powiedział Sigt, gdy Mentat skończył.

– Że mamy problem to się zgodzę, ale nie cieszyłabym się z tego zanadto – odparła Fil.

Konczus rozparł się wygodnie w fotelu. Za chwilę zacznie się jego ulubiony spektakl – Władcy będą podejmować decyzje.

– Zastanówmy się najpierw, czy wiedza, którą dzisiaj zdobyliśmy rzeczywiście coś zmienia – zaczął Mentat.

– A nie lepiej zacząć od tego, czy Wyroczniom można naprawdę we wszystkim wierzyć? – spytał Sigt.

– Tyle razy już na nich polegaliśmy... i prawie zawsze miały rację. Zresztą, nie widzę w ich dzisiejszym przekazie dla nas żadnych sprzeczności... Ja jestem za tym, żeby im uwierzyć – odparł Mentat.

– Ja też – dodała Fil.

– No proszę – ironiczny uśmieszek znów dał o sobie znać. – I z tego co mówicie, wasza wizyta u nich rzeczywiście skończyła się przekazem związanym z moją wczorajszą wizją...?

– Tak. Punktem wyjścia naszych obecnych rozważań jest twoja wizja – odparł Mentat.

– Czyli nasz strach przed końcem – sprostowała Fil.

– A raczej strach związany z niewiedzą, jak ten koniec może wyglądać – uzupełnił Mentat.

– To ty tak uważasz – skrzywiła się Fil.

– W każdym razie koniec jest naszym głównym problemem – podsumował Sigt.

– I Wyrocznie mówią nam, że musimy znaleźć jakiś inny świat, który umożliwi nam przetrwanie – powiedziała Fil.

– Ja myślę, że my, Władcy, raczej nie przetrwamy... za to przetrwa dzieło naszej pracy.

– Dość! Już to przerabialiśmy, a ty ciągle swoje – Fil znowu zaczęła się denerwować.

– Uspokój się – powiedział do niej Sigt. – Ja myślę, że nie mamy wyboru i musimy postąpić tak, jak podpowiedziały nam Wyrocznie – zwrócił się do wszystkich.

– Widzisz? – spytała z przekąsem Fil.

– Dobrze. Nie zapominaj o tym, że jestem po tej samej stronie co ty. Pomogę, jak zwykle – odparł Mentat.

– To co proponujesz zrobić? – spytała Fil.

– Właśnie... Czy Wyrocznie podpowiedziały nam, jak można doprowadzić do tego, by wytworzył się ten tunel? Szczerze mówiąc zupełnie sobie tego nie wyobrażam – oznajmił Sigt.

– I tu tkwi największy problem. Myślę, że może mieć to jakiś związek ze zdolnościami Neta – wszyscy spojrzeli na grubasa, który nagle, usłyszawszy swoje imię, ocknął się z drzemki.

– Tak, ja też uważam, że banany są lepsze od brzoskwiń – Net potoczył po zebranych niewidzącym wzrokiem, po czym głowa znów bezwładnie opadła mu na pierś.

– Ech... zdaje się, że będziemy musieli po prostu zaczekać, a rozwiązanie przyjdzie samo... – podsumował Mentat.

– Ty sobie chyba ze mnie żartujesz!? – zdziwiła się Fil. – Sugerujesz, żebyśmy siedzieli z założonymi rękami?

– Nie... miałem na myśli tworzenie tunelu... zupełnie nie wiemy jak to zrobić – odparł Mentat.

– A co planujesz, by się tego dowiedzieć? – spytał Sigt.

– Wydaje mi się, że jedyne, co możemy zrobić, to obserwować uważnie światy, które będą się do nas zbliżać i próbować nawiązywać z nimi jak najlepsze kontakty handlowe. Może, gdy uzyskamy z którymś bardzo dobre stosunki, rozwiązanie samo przyjdzie... Widziałeś ostatnio jakieś bogate światy? – ostatnie pytanie Mentat skierował do Sigta.

– Tylko zielonych ludzików, którzy strzelali do siebie z naszych bananów – odparł Sigt.

– Spróbujemy nawiązać z nimi lepszy kontakt... może mają jeszcze ciekawsze towary niż kartofle. Na razie tyle.

– POBUDKA! – krzyknęła Fil prosto w ucho Neta. – Już skończyliśmy myśleć. Możesz iść spać do siebie.

– A jaki wniosek końcowy? – spytał nieco oszołomiony Net.

– Od jutra zaczynamy szukać! – odparł Konczus.

 

„A może Mentat ma rację?” – myślała Fil na chwilę przed zaśnięciem. „Może nie uda nam się przetrwać, a to co po nas zostanie, to będą tylko kawałki żelaza i betonu, z których zbudowany jest pałac? Chyba nie warto za bardzo wybiegać myślą w przyszłość... Chociaż... czasami jest ona bardzo ciekawa. Chciałabym chociaż przez chwilę zobaczyć, jak będzie wyglądał nasz świat za tysiąc lat.”

 

„A może Fil ma rację?” – myślał w tym samym czasie Mentat. „Swoją drogą, spotkało nas już tyle niespodzianek... Może sen Sigta o kozach wcale nie musi zwiastować końca... A nawet jeśli, może uda się ten koniec jakoś sprytnie ominąć... Oszukać przeznaczenie. Gdybym tylko wiedział więcej na temat przyszłości, nie wahałbym się podjąć takiego wyzwania!”

 

„No i teleporciaki mają za swoje” – myślał Net. „Wiem już co należy ulepszyć w pochłaniaczach. Następnym razem nikt nam niczego nie zniszczy. Koniec z prezencikami! Nikt nam nie podskoczy. Muszę tylko poprosić Fil, żeby zgodziła się zwiększyć ładunek w bombach. A wtedy... przed nami świetlana przyszłość.”

 

„Ja też nie cierpię bomb” – Konczus przypomniał sobie wyraz twarzy Fil, gdy po raz drugi tego dnia rozmawiała przez telefon z Netem. „Lepiej by było, gdyby wszyscy byli dla siebie mili i uprzejmi. Wtedy nie trzeba byłoby ich stosować, bo nie byłoby prezencików. Ale to mrzonka. Na szczęście teleporciaki miały chyba aktualnie mało kontaktów i niewiele państw dowie się, że rozsyłamy bomby... Poza tym nam też się od nich trochę dostało... Mimo wszystko szkoda. Źle się stało”.

 

„Czas to wielkie pole” – wyobrażał sobie Sigt. „Teraźniejszość to mur odgradzający przeszłość od przyszłości. Gdy wyglądamy zza niego, okazuje się że poza nielicznymi niespodziankami jest za nim tylko kolejny mur. I znowu nie wiemy co jest dalej. Szkoda, że ten czas ciągle tak płynie i płynie...”

Zasnął. Śnił mu się świat, w którym wszyscy dostawali od władców dokładne instrukcje, co mają robić. Przez to nikt nie cieszył się z własnego sukcesu i nikogo nie martwiła nieprzewidziana porażka. W efekcie ludzie zachowywali się jak zaprogramowane maszynki do wykonywania poleceń. Na szczęście wizja tego świata była bardzo rozmyta i Sigt wiedział, że to, co mu się śni, jest tylko i wyłącznie efektem jego fantazji.