Powrót

Rozdział 18

 

– Kurwa, tylko tyle?! – Wiolent nie mógł ukryć rozczarowania.

– Niestety tak.

– Przecież to jest złom – powiódł wzrokiem po liście skradzionych przedmiotów. – Z takim sprzętem nie możemy nawet pomarzyć o obronie własnych tyłków.

– Może udałoby się skombinować coś jeszcze z niezależnych źródeł? – bąknął nieśmiało Bad. Wiolent spojrzał na niego i ciężko westchnął.

– Musimy tak zrobić. Problem polega na tym, że wszystkie pokojowe możliwości już wykorzystaliśmy – przyjrzał się jeszcze raz spisowi zagarniętej broni. – Na prawdę nie znaleziono tam niczego więcej?

– Naprawdę.

– Wezwij Najtmera – rozkazał. Adiutant przywódcy Honorowych wyszedł bez słowa z gabinetu i po chwili powrócił z oficerem odpowiedzialnym za operacje specjalne i wywiad. Najtmer był wysokim i dość szczupłym mężczyzną. Jego usta i podbródek otaczał ciemny zarost, mający zapewne maskować bliznę biegnącą łukiem spod nosa, obok lewego kącika ust, ku brodzie. Ale blizna i tak była widoczna. Ponadto, jak każdy senior wśród Honorowych, Najtmer miał na lewym przedramieniu, tuż poniżej łokcia, odwrócony pentagram. Siedemdziesiąt cztery lata wcześniej, gdy znak ów był wypalany, Najtmer prawdopodobnie złapał jakąś paskudną infekcję, przez co rana długo nie chciała się zagoić. Paskudziła się tyle czasu, że pewnego dnia chory nie wytrzymał i zaczął sobie zrywać skórę z ręki. Od tamtego czasu miał obok blizny przypominającej zniekształcony pentagram, długie różowe pasy biegnące wzdłuż przedramienia aż do nadgarstka. Kodeks Honorowych zakazywał operacji plastycznych mających na celu poprawianie szeroko rozumianej urody, w związku z czym szrama szpeciła go już niemal trzy czwarte wieku.

– Słucham – intonacja jego głosu zdradzała, że otwiera usta tylko pod przymusem, a najchętniej nie mówiłby wcale.

– Miałeś skompletować informacje na temat magazynów rebeliantów. Zadanie wykonane? – spytał Wiolent. Najtmer kiwnął głową.

– Widziałeś już pełną listę naszego uzbrojenia? – padło kolejne pytanie. Szef wywiadu znów bezgłośnie przytaknął.

– Dlaczego z ZPIOiR wyciągnęliście tak mało?

– Bo reszta była zbyt dobrze strzeżona – Najtmer ziewnął i skrzywił się. – Ale razem z tym, co przehandlowaliśmy z Pałacu, powinno wystarczyć.

– Do czego? – zainteresował się Wiolent.

– Do tego, o czym ty też myślisz, szefie.

 

– Zeud, Zeud... – na twarzy Krissa malował się wyraz bezgranicznego zadowolenia. – Przegrywasz i nawet nie zdajesz sobie z tego sprawy.

– Z czego, mój drogi? – Na twarzy założyciela GSO pojawił się drwiący uśmieszek. Zeud był pewien, że Kriss znów zaczyna go bezpodstawnie straszyć.

– Mój ty biedny, mały, głupi człowieczku – w głosie Obcego dało się usłyszeć niemal troskę. – Przeceniłeś dokładność swojej aparatury i dałeś się nabrać na mój prymitywny blef.

Przez ciało Zeuda przeszła nagle fala gorąca. To, co powiedział Kriss sprawiło, że fakty, które wcześniej zdawały się być nic nie znaczącymi zbiegami okoliczności, zaczęły łączyć się w spójną całość. Zeud poczuł, że wilgotnieją mu dłonie. Przez chwilę próbował odepchnąć od siebie nieprzyjemne myśli.

– Już to chyba nieraz mówiłeś... – powiedział, ledwo opanowując drżenie głosu.

– Nie, tego nie mówiłem jeszcze nigdy – uśmiech na ludzkiej twarzy potwora jeszcze bardziej się rozszerzył. „O zęby to on dbać nie potrzebuje” – przez głowę Zeuda przemknęła spontaniczna i bezsensowna myśl.

– Bracie, nawet nie wiesz jaki jestem szczęśliwy – kontynuował Kriss. – Chyba nigdy, od czasu gdy rozprawiłem się z tym „drugim”, tak bardzo się nie cieszyłem.

– Oszczędź mi tej gadaniny – szef GSO nie wytrzymał. – Mów konkrety.

– Jak sobie życzysz – uśmiech Obcego stawał się dla Zeuda coraz bardziej nieznośny. – Mój plan był nad wyraz prosty. Postanowiłem wykorzystać żołnierzy SK by uzyskać informację o lokalizacji siedziby GSO. Operacja z elektrowniami była jednocześnie blefem i sprytnym wybiegiem. Zdawałem sobie sprawę, że nie zdołam zataić przed Tobą moich działań... wiedziałem, iż uda mi się ukryć co najwyżej intencje. Dlatego przypisałem strajkom w elektrowniach inną rolę, niż miały pełnić w rzeczywistości. Posunięcie to okazało się w stu procentach trafione... – Kriss rozejrzał się. – Zresztą, nie mogło być inaczej. Nasza gra powoli dobiega końca i masz moje słowo, że to ja zwyciężę... Przyznaj się, masz jeszcze jakiegoś asa w rękawie?

– Co zamierzasz z nami zrobić? – Zeud zignorował ostatnie pytanie.

– Z wami? Kogo masz na myśli?

– Osoby znajdujące się w GSO.

– A... o innych nie masz się co martwić. Oszczędzę ich... to znaczy w miarę możliwości. Spir na pewno przeżyje. Reszta... może. To będzie zależało od przebiegu akcji i od zaciekłości waszej obrony – pogładził się po brodzie. – Oczywiście ty nie masz co liczyć na ułaskawienie. Zostaniesz zlikwidowany w trybie natychmiastowym, bo już zbyt długo jesteś solą w moim oku. Razem z tobą zniszczę całe GSO.

Przez chwilę panowała grobowa cisza. Zeud siedział wpatrując się w przestrzeń poniżej fotela swojego rozmówcy i czuł, że robi mu się niedobrze i zbiera na wymioty. Kriss patrzył uważnie w oblicze człowieka, minimalizując zakres swoich ruchów do sporadycznego mrugania powiekami.

– Co byś zrobił na moim miejscu?

– Cóż... ciężko mi powiedzieć, nigdy nie byłem człowiekiem. Ale tak na logikę, starałbym się jakoś uratować.

– W jaki sposób?

– Wiesz, jak działam... Byś zginął, musi istnieć ktoś, kto cię zabije. Wystarczy więc, że schronisz się gdzieś, gdzie żaden inny człowiek nie będzie miał dostępu. Musisz sobie zapewnić tlen, pożywienie... i to wszystko. Tylko pamiętaj: nie możesz nikogo prosić o pomoc. Jeżeli będziesz się z kimkolwiek kontaktował, już ja się postaram, żeby ta osoba cię zabiła. Albo żeby ktoś zabił ją w taki sposób by twoja śmierć była tego konsekwencją. Musisz się zupełnie odizolować.

– Wspaniała rada.

– Stawiam sprawę uczciwie. Samo zabicie ciebie nie jest dla mnie żadnym celem. Moim celem jest zatarcie śladów po GSO. Jak dla mnie, możesz więc sobie żyć ile dusza zapragnie, bylebyś nie miał wpływu na innych ludzi.

 

„Wreszcie!” – pomyślał Spir siadając do komputera. Wszedł do programu śledzenia obywateli i wpisał dane Des. Następnie wybrał moment czasowy w którym ostatnio zmuszony był przerwać podglądanie. Przyjrzał się uważnie milczącej postaci siedzącej w rogu łazika. Tak. Teraz ją sobie przypominał. Wtedy nie zwrócił na nią uwagi, bo w ogóle się nie odzywała. Jednak, gdyby to zrobiła, z pewnością rozpoznałby jej głos. Po chwili zastanowienia doszedł do wniosku, iż dobrze się stało, że jej wtedy nie rozpoznał. Z różnych powodów mogłoby się to źle skończyć.

Spir skoczył na osi czasu o kilka godzin do przodu. Przez moment obserwował swoją śpiącą wybawicielkę. Następnie znów przyśpieszył obraz i ujrzał ją idącą arterią w towarzystwie trzech ludzi. Kolejne ujęcie było w pubie. Przesłuchał wybrane fragmenty ich rozmowy, przez chwilę podsłuchiwał też rozmowę prowadzoną przy stoliku obok. Znowu przyśpieszył i... nagle trop wizualny się urwał. Zdziwiony Spir zaczął gorączkowo wyszukiwać moment w którym dziewczyna znikła z pola widzenia kamer. W krótkim czasie ustalił, że stało się to, gdy szła do toalety szeroką galerią wokół wielkiego dancefloor’u. Niestety, tylko jedna z kamer, umieszczona po drugiej stronie olbrzymiego pomieszczenia, miała ten fragment alei w kadrze. Na domiar złego pech chciał, że właśnie jakiś mężczyzna zatrzymał się przy znajdującej się na pierwszym planie barierce, ograniczając pole widzenia do tego stopnia, że Spir zupełnie nie mógł zorientować się co sprawiło, że Des znikła.

Postanowił zrezygnować z tropów wizualnych i przeprogramować aplikację na szukanie za pomocą innych zmysłów. Niestety, od feralnego momentu w klubie, nigdzie w mieście nie było nawet śladu jej głosu lub zapachu. Poirytowany Spir nastawił w końcu śledzenie DNA. Szczęśliwie sensory wykryły unoszącą się w powietrzu drobinę kurzu i komputer przeniósł go do jednej z Arterii. Spir długo przyglądał się przemykającym tamtędy pojazdom oraz maszerującym ludziom. W końcu znalazł to, czego szukał. W prywatnym łaziku dwóch doskonale zamaskowanych mężczyzn wiozło na tylnym siedzeniu duży, sztywny worek. Potem trop urywał się na dobre.

Spir właśnie starał się wyśledzić sprawców porwania, gdy do pokoju nieoczekiwanie wparował Zeud.

– Jesteśmy w wielkim niebezpieczeństwie! – zawołał od progu głosem przypominającym skowyt rannego zwierzęcia. Spir szybko wyłączył panel i odwrócił się do swojego gospodarza.

– Co chcesz przez to powiedzieć? – spytał. Frygmunt podszedł, wezwał latające krzesło, wsadził je sobie pod siedzenie i ciężko sapnął. Dopiero teraz Spir zorientował się, że sprawa jest naprawdę poważna. To nie był ten sam Zeud, którego spotkał tu za pierwszym razem, pedantyczny i odnoszący się z wyższością do wszystkich w otoczeniu. Człowiek, który przed chwilą wszedł do gabinetu, miał przekrwione oczy, którymi wodził wokół niczym zaszczuty zwierz. Był blady, jakby wypompowano z niego całą krew a jego dłonie, zwykle splecione na podołku, teraz drgały z częstotliwością kilku razy na sekundę. Zeud zdawał się zupełnie nad sobą nie panować.

– Ojej! – krzyknął i odsunął się gwałtownie, gdy Spir uniósł rękę, by podrapać się w głowę. – Przestraszyłeś mnie!

– Co się stało? – Spir zmarszczył brwi.

– Mać, mać, mać... – Zeud złapał się za głowę. – Przecież ja nie mogę tobie zaufać. Nie mogę nikomu zaufać. Muszę coś wymyślić... Muszę!

– Uspokój się – Spir był coraz bardziej zaniepokojony. – Co się stało?

Zeud spojrzał na niego, jakby ten dopiero co urwał się z choinki. Przez chwilę poruszał bezgłośnie wargami, potem jakby doznał olśnienia, jednak po chwili znów zmarkotniał. Uderzył się ręką po twarzy. Następnie potrząsnął głową, jak pies, który dopiero co wyszedł z kąpieli. Przez chwilę zbierał siły.

– Wiesz kto to są Mroczni? – spytał w końcu. Jego głos drżał.

– Coś mi na ten temat wiadomo... Ale nigdy nie byłem pewien, czy istnieją naprawdę – Spir ważył każde słowo. Nie wiedział, co było przyczyną stanu szefa GSO i pod żadnym pozorem nie chciał się przyczynić do jego pogorszenia.

– Istnieją od kilku tysięcy lat... Zdajesz sobie sprawę z tego, kim oni są?

– Zapewne jakąś organizacją, starającą się zrealizować swoje niegodziwe cele.

– Tak myśli większość ludzi. I wszyscy oni się mylą – Zeud westchnął. Powoli się uspokajał. – Mroczni to metaświadomość Krainy. Świadomość, której nośnikami jesteśmy my sami, zwykli mieszkańcy. Tak więc zarówno we mnie jak i w tobie jest cząstka Mrocznych. Albo na odwrót: i ty i ja jesteśmy ich częścią.

Spir wytężył umysł starając się przypomnieć sobie wydarzenia sprzed ponad siedmiuset lat. To, co pamiętał, zupełnie nie pasowało do opowieści siwego mężczyzny.

– Jesteś pewien? – spytał podejrzliwie.

– Jak tego, że krew jest czerwona... Słuchaj! „Mroczni” to mylna nazwa. Wymyślili ją ludzie, którzy zupełnie nie zdawali sobie sprawy z tego, czym to stworzenie naprawdę jest. Bo bynajmniej nie jest to żadne ugrupowanie. To jedna, żywa, świadoma istota. Ma swoje cele i dąży do ich realizacji. I zazwyczaj jej się to udaje. Jest od nas o wiele inteligentniejsza. My stanowimy dla niej jedynie nośnik świadomości oraz przedmiot manipulacji. Spełniamy jej zachcianki nawet nie zdając sobie z tego sprawy.

– Trochę ciężko mi to sobie wyobrazić... Jakie cele mają ci Mroczni?

– Ja nazwałem to stworzenie „Kriss”. Ta nazwa chyba lepiej do niego pasuje.

Spirowi nagle coś zaświtało.

– Jakie cele wyznacza sobie ten Kriss? – przynaglił swojego rozmówcę.

– Przede wszystkim przetrwać. Ponadto lubi zmuszać Władców by wysyłali do innych państw prezenciki, bryłki i bomby. Z drugiej strony dba o rozwój gospodarczy Krainy. Jego logika, o ile w ogóle istnieje, jest niepojęta.

– No dobrze. A co miałeś na myśli mówiąc o wielkim niebezpieczeństwie?

– Kriss planuje zlikwidować GSO. Uknuł intrygę mającą na celu zlokalizowanie mojej siedziby. Wszystko wskazuje na to, że mu się udało. Przed chwilą z nim rozmawiałem. Powiedział że mnie zabije, a wszystko, co znajduje się w tych pomieszczeniach zniszczy. Dodał, że ciebie oszczędzi, ale on ostatnio często blefuje, więc nie jestem skłonny mu wierzyć. A poza tym... nawet gdybyś przeżył, istnieje zagrożenie dla twojego życia ze strony niedobitków Realistów...

– Czekaj, czekaj... – zdziwił się Spir. – Jak to „rozmawiałeś z nim”?

– E... – Zeud zmieszał się. – To miała być ścisła tajemnica... ale w tej chwili to już chyba bez znaczenia. Prawdziwym celem powstania GSO nie była obserwacja obywateli Krainy, tylko nawiązanie kontaktu z Krissem i zniszczenie go. To, z czym miałeś tutaj do czynienia jest tylko ułamkiem możliwości, jakie ma w sobie ten kompleks. W większości pomieszczeń nawet jeszcze nie byłeś... Prawdę rzekłszy nie było w nich nikogo poza mną i Władcami. Znajdują się tam komputery, które niezwykle precyzyjnie analizują zachowanie społeczeństwa. Następnie budują jego interpretacje i na ich podstawie staramy się zrozumieć intencje Krissa.

Mamy możliwość prowadzenia dialogu, a więc także przekazywania sensownych informacji w drugą stronę. Ja albo komputer ustalamy, co chcemy powiedzieć metaświadomości. Następnie dokonywana jest translacja i komputer wydaje dyspozycje, co należy zrobić, by Kriss zrozumiał nasz przekaz. Zazwyczaj jest to coś w rodzaju: wykonać anonimowy telefon do pani X i poinformować ją o zdradzie męża, która właśnie ma miejsce pod adresem Y; opóźnić premierę jakiegoś filmu; odwołać lub zorganizować jakąś imprezę; zapoznać panią X z panem Y lub doprowadzić do tego, że pani A pokłóci się z  panią B – Zeud mówił cicho, spokojnie i powoli.

– Ale ciągle nie rozumiem w jaki sposób mogłeś z nim rozmawiać. Przecież z tego co mówisz, wynika, że nie ma on ani uszu aby słuchać, ani ust żeby mówić.

– Skopiowałem do jednego z komputerów swoją świadomość. Ona, za pomocą programów projekcyjnych, rozmawia przez cały czas z Krissem, a ja co jakiś czas podłączam się, by uzyskać wyniki ostatnich rozmów i zaktualizować myśli i wspomnienia swojej kopii.

Spir otworzył usta i zamarł w niemym podziwie.

– Dzisiaj moja równoległa świadomość przeprowadziła z Krissem rozmowę z której wynika, że odkrył on siedzibę GSO i planuje mnie zabić.

– Ale dlaczego miałby to zrobić? – Spirowi nic mądrego nie chciało przyjść do głowy. Czuł, że trochę czasu upłynie, zanim zdąży to wszystko zrozumieć.

– Kriss już wielokrotnie udowodnił, że stanowi zagrożenie dla Krainy. Jego działania są niejednoznaczne i nieprzewidywalne. Kiedy go wykryłem i zgłosiłem to Władcom, nakazali mi oni zachować jego istnienie w ścisłej tajemnicy i zacząć opracowywać plany zniszczenia go. Musiałem więc nawiązać z nim kontakt, żeby go bliżej poznać. No bo jak można zniszczyć coś, o czym się nie ma zielonego pojęcia? Niestety Kriss czuje, że moja obecność może mu zaszkodzić. Dlatego powziął postanowienie, że przy pierwszej sposobności mnie zniszczy. I ten moment właśnie chyba nadszedł...

– I w jaki sposób zamierza cię zabić? Przecież on realnie nie istnieje...

– Mylisz się. On wykorzysta do tego dowolną osobę z mojego otoczenia. Być może ciebie... Kto wie, czy za chwilę z jakiegoś powodu się na mnie nie wkurzysz lub nie dostaniesz ataku jakiejś choroby i mnie nie zabijesz? Najprawdopodobniej jednak, przyśle tu oddział Honorowych. Z pewnością już o nich słyszałeś, ale nie wiesz, że są oni funkcjonalnym przedłużeniem świadomości Krissa.

– Co to znaczy?

– To znaczy, że za jakiś czas zjawi się tu oddział mający na celu zlikwidowanie mnie i zapewne także ciebie.

W tym samym czasie na ekranie panelu, przy którym siedzieli pojawiła się informacja o nadejściu nowej wiadomości. Informacje w niej zawarte musiały być naprawdę ważne, bo kopertka zmieniała swój kolor na przemian to na purpurowy to na żółty. Zeud błyskawicznie podleciał do wyświetlacza i odczytał wiadomość.

– Szlag by to trafił! – skomentował jej treść.

– Co piszą? – zainteresował się Spir.

– Potwierdzają się moje przypuszczenia. Czujniki wykryły, że Honorowi szykują się do ataku. Na dodatek przesłali nam wiadomość: uprowadzili twoją dziewczynę i żądają okupu. Chcą dostać od nas broń. Warunkiem uwolnienia porwanej jest także wysłanie prezenciku do Supremii.

– Chcą, żebyście ich uzbroili?! – żachnął się Spir. – Przecież to jest jakiś idiotyzm! Chyba nie zamierzacie spełnić tych warunków?

– Oczywiście, że nie. Ale ich żądania to w tej chwili najmniejszy problem. Oni przygotowują się do bitwy. Oznacza to, że możemy się spodziewać rychłego ataku.

– Jak bardzo rychłego?

– Nie wiadomo. Mogą zaatakować zarówno za kilka godzin jak i za dwa dni. I oczywiście zrobią to w tym momencie, gdy będziemy najgorzej przygotowani. Już wiele lat obserwuję Krissa i znam jego możliwości.

– W takim razie musimy się jak najlepiej przygotować.

– Synu! – Zeud skrzywił się. – Ty chyba nic nie rozumiesz. Dla GSO nie ma ratunku. Kriss działa ponad naszymi umysłami. Nie jesteśmy go w stanie pojąć. Jego plany obejmują nasze plany. Nie jesteśmy w stanie zrobić nic. Zupełnie nic... Absolutnie nic!... Nic a nic!!!... Rozumiesz?!

– Nie wierzę! Na pewno da się coś wymyślić.

– Tak... – Zeud zamyślił się. – Jest jedno wyjście.

– Jakie?

– Musimy się ukryć.

– Masz jakieś inne kryjówki?

– Nie, nie o to mi chodzi. Musimy się odizolować od społeczeństwa. W ten sposób odizolujemy się od Krissa. Nie będzie miał na nas wpływu, a więc nie będzie mógł nam zaszkodzić.

– Jak to odizolować?

– Na przykład przenosząc się do Niezależnych.

Spir przypomniał sobie swoją przygodę za Murem Zaświatów. Wzdrygnął się na samo wspomnienie kontrastu pomiędzy nędznym trybem życia swoich gospodarzy a luksusowymi pomieszczeniami, które zamieszkiwał obecnie. Odpowiedź „NIE!” pojawiła się w jego świadomości jeszcze zanim zadał sobie pytanie, czy rzeczywiście chce spędzić tam resztę swojego życia.

– Nie ma mowy. Ja tu zostaję.

– Czeka cię niechybna śmierć! – zdenerwował się Zeud.

– Mnie? Kriss podobno mówił tylko o tobie...

Zeudowi zaczęły drżeć ręce. Przez chwilę starał się je uspokoić, a gdy już mu się to udało, zaczął energicznie pocierać brodę. W końcu zwrócił się do Spira:

– Ja nie mogę tu zostać.

– Nigdy nie zastanawiałeś się nad tym, co będzie, gdy Kriss cię w końcu znajdzie?

– Tak... i... ale to nie ma znaczenia. Nie wygram z nim.

– Czyli masz jednak jakiś plan?

– Nie! To znaczy... mam. Ale wątpię... – zawahał się.

– Jeżeli masz plan to na co czekasz? Wolisz gnić wśród wyrzutków bez przyszłości?

– Albo do końca życia siedzieć w zamknięciu i rozmawiać jedynie z ludźmi, których sam sobie zaprogramuję – Zeud zamknął oczy. Podleciał do ściany i oparł się o nią. Przez chwilę oddychał ciężko. Spir tymczasem zszedł z fruwającego fotela i położył się na podłodze. Założył sobie ręce za głowę i spod półprzymkniętych powiek uważnie przyglądał się swojemu rozmówcy.

– I co? – spytał po chwili. Zeud otworzył oczy.

– Może i masz rację... – wskazał na Spira drżącym palcem. – Ale ty bierzesz za to wszystko odpowiedzialność.

Spir uśmiechnął się.

– Za ciebie? Człowieku! Jesteś starszy ode mnie co najmniej cztery razy!

– Nie za mnie... – Zeud zmieszał się. – Za zniszczenie Krissa. Bo może to być dla Krainy katastrofalne w skutkach...

– Dlaczego? Jak zamierzasz go zniszczyć?

– Ten plan miałem gotowy już dwadzieścia lat temu – po raz pierwszy od początku rozmowy, Frygmunt odezwał się z właściwą sobie dumą. – Obcego można w banalny sposób zniszczyć likwidując nośnik jego świadomości, a więc po prostu zabijając mieszkańców Krainy. Ta metoda może się jednak okazać nieskuteczna i wymaga bardzo wielu ofiar. Z moich wyliczeń wynikło, że muszą zginąć przynajmniej trzy czwarte populacji... a i to nie gwarantuje sukcesu – spojrzał wymownie na Spira.

– To jest chyba jednak zbyt wielka ofiara. Kriss przecież nie jest aż tak szkodliwy, by poświęcać dla niego większość mieszkańców...

– Właśnie – kontynuował Zeud. – Dlatego opracowałem również inny plan. W celu jego realizacji należy stworzyć inną metaświadomosć, która wyprze Krissa.

– To chyba też jest ryzykowne... Co jeśli stracimy kontrolę nad tym nowym... tworem?

– Nie stracimy. Wszystko dopracowałem w najmniejszym szczególe. Jedyne minusy operacji to nieuniknione ofiary śmiertelne wśród ludzi. Ale tym razem będzie ich kilkadziesiąt, góra kilkaset tysięcy.

– Jeżeli wszystko masz tak doskonale zaplanowane, to co sprawiło, że chciałeś zrezygnować z tego planu i wynieść się jak najdalej stąd, nawet nie spróbowawszy walki? – zdziwił się Spir.

– Trudne pytanie... – zastanowił się Zeud. – Potęga Krissa trochę mnie przytłacza. W końcu jestem tylko człowiekiem...

– Cóż za niespodziewane wyznanie z twojej strony.

Szef GSO spojrzał na swojego rozmówcę spode łba.

– Nie bądź taki „hop do przodu”. Zobaczymy jak będziesz śpiewał, gdy przyjdzie co do czego. Pamiętaj, że ten się śmieje, kto się śmieje ostatni. Ponieważ w ogóle nie znasz Krissa, wiedz, że on śmieje się bardzo często.

– Dobrze, dobrze. Jeżeli mamy go załatwić, to najlepiej zacznijmy to robić od zaraz.

– To nie takie proste. Żeby go zniszczyć trzeba wielu dni. Powinniśmy zająć się najpierw bardziej realnym zagrożeniem: Honorowymi.

– To znaczy co chcesz zrobić?

– Zaraz skontaktuję się z SK – Zeud już chyba na dobre odzyskał pewność siebie. – Wyślą oddział, aby prewencyjnie zniszczył bojówki Honorowych. Wtedy będziemy bezpieczni.

– A nie lepiej zaczekać na nich tutaj?

– Chłopcze... – Zeud uśmiechnął się z politowaniem. – Kriss to stary gracz. Zawsze trzeba zakładać, że blefuje. Być może on nie ma najmniejszego pojęcia gdzie znajduje się GSO. Wtedy, ściągając tu oddziały SK, zwrócilibyśmy niechybnie na siebie uwagę. Może właśnie o to mu chodzi? To, że on jest ponad nami, nie zwalnia nas od myślenia.

– I kto to mówi... – mruknął Spir.

– Co? – Zeud nie dosłyszał. Spir machnął ręką.

– Mimo wszystko czułbym się bezpieczniej, wiedząc, że poza mną, tobą i nimi – wskazał głową na komputery – jest tu jeszcze ktoś, komu zależy na bezpieczeństwu tego miejsca.

– Spokojnie. Mam tutaj czterech agentów – Zeud zbliżył się do panelu i zaczął wydawać komputerowi polecenia. – Zaraz ich zaktywizuję. Przy wejściu, w skrytce jest broń. W razie czego będziemy się mogli bronić sami. Ale wątpię żeby zaszła taka potrzeba.

 

Pierwszy etap podróży miał się odbyć kanałami wentylacyjnymi. Jednemu z członków kompani udało się zdobyć plany prawie wszystkich połączeń kanałowych w Krainie. Poza mapami, wykradzionymi z firmy zajmującej się oczyszczaniem powietrza, w ich ręce dostały się również szkice sieci energetycznej oplatającej miasto. Ponieważ wyprawa arteriami i alejkami mogła się zakończyć wykryciem zamiarów zamachowców i zapobiegnięciem przechwycenia GSO, Geof zdecydował, że wykorzystają sprzyjające okoliczności i poruszać się będą tak, by zminimalizować prawdopodobieństwo wykrycia. Oczywiście podróż kanałami również obarczona była pewnym ryzykiem – nie były one przecież budowane po to, by poruszali się nimi ludzie. Oddział jednak zdecydował się na to wyzwanie.

Początek całej akcji miał miejsce w męskiej toalecie na stacji EST o nazwie „Burza magnetyczna”. Zdjęcie zrobionej ze sztucznego tworzywa kratki nie stanowiło większego problemu i cały oddział szybko znalazł się w kanale wentylacyjnym. Niestety jego kwadratowy przekrój o boku sześćdziesięciu centymetrów uniemożliwiał marsz, w związku z czym składająca się z ośmiu mężczyzn i czterech kobiet grupa zmuszona była się czołgać.

Czterdzieści metrów od znajdującej się w ubikacji kratki, kanał łączył się z szybem wentylacyjnym. Była to rura o średnicy około dwóch metrów. Czterech członków zespołu, cierpiących na lżejszą odmianę klaustrofobii doznało głębokiego zawodu, gdyż szyb był równie ciemny co kanał a na dodatek wiał w nim od dołu bardzo silny wiatr. Ciśnienie powietrza było tak wysokie, że ludzkie ciało, zamiast opadać, zaczęłoby się pod jego wpływem unosić. Geof, który znajdował się na czele grupy, poprosił czołgającego się z tyłu syna, by ten przytrzymał go za nogi. Następnie wyciągnął z plecaka granatnik, wystawił ramię z bronią poza schronienie, które stanowił wylot kanału i strzelił w znajdujący się dziesięć metrów wyżej potężny wiatrak. Udało mu się dostatecznie szybko cofnąć rękę i fragmenty zniszczonego urządzenia przeleciały kilka centymetrów obok. Od chwili wysadzenia wiatraka mieli około kwadrans, by się stamtąd oddalić. W tym czasie bowiem powinna przybyć ekipa techniczna i zacząć reperować uszkodzone instalacje.

 

– Honorowi opuścili siedzibę – powiedział Zeud.

– Ilu ich jest? – spytał Spir.

– Około dwudziestu. Dwa tuziny naszych powinny się z nimi spokojnie rozprawić. Właśnie mają odprawę i za trzy minuty powinien nastąpić wymarsz.

– Czyli wszystko w porządku.

– Tak. Dziwi mnie tylko kierunek, w którym zmierzają Honorowi. Idą zupełnie nie w naszą stronę...

 

Wiatr nieco zelżał. Geof oświetlił latarką wnętrze szybu. Zauważył znajdującą się niedaleko ujścia kanału, wmontowaną w ścianę drabinkę. Schował granatnik do plecaka i wgramoliwszy się na metalowe szczeble, zaczął powoli posuwać się ku górze. Pozostali uczynili podobnie.

Dwadzieścia metrów powyżej wiatraka, od szybu odchodził poziomy korytarz. Oddział przeszedł nim kilkadziesiąt metrów i zatrzymał się przy okrągłym włazie prowadzącym w dół.

– Włóżcie wszystkie luźne przedmioty do sakw przy pasie. Tak jak mówiliśmy – zakomenderował Geof. Oddział posłusznie wykonał polecenie.

– Teraz trzymajcie rękę na pulsie. Jak tylko dam znać, włączcie neutralizatory pola – dodał, widząc, że wszyscy posłuchali komendy. – Teraz kolej na ciebie – skinął na jednego z żołnierzy. Ten wyciągnął z plecaka długi łom i podważył pokrywę włazu. Po chwili wszyscy znaleźli się na rusztowaniu biegnącym pod sufitem szerokiego na około cztery i wysokiego na pięć metrów korytarza. W dole, wzdłuż wiązki grubych na kilkadziesiąt centymetrów kabli umocowane były świecące jaskrawym, czerwonym światłem lampki. Geof i pozostali zgasili latarki. Znajdowali się w kanale energetycznym. W biegnących poniżej przewodach płynął prąd o natężeniu dziesiątków amperów i napięciu milionów woltów. Jednak była to zaledwie odnoga wielkiej magistrali elektrycznej, którą mieli za chwilę przekroczyć. Wokół grubych na trzy metry kabli wytwarzało się tam tak silne pole elektromagnetyczne, że przyciągało ono dosłownie wszystko, niezależnie od zawartości metalu.

W oddali widniał już szeroki na kilkanaście metrów korytarz magistrali. Spowity niebieską poświatą płynącą z zamocowanych pod sufitem i wzdłuż kabli lampek. Poza monotonnym buczeniem dało się słyszeć trzaski towarzyszące powstającym od czasu do czasu spektakularnym wyładowaniom elektrycznym. Miały one postać ponadmetrowej długości białych iskier, rozświetlających korytarz na ułamki sekund oślepiającym blaskiem.

W pewnym momencie Geof usłyszał odgłos prującego się materiału. Pomiędzy jego nogami przeleciał niewielki okrągły przedmiot, stuknął metalicznie o stalowe belki rusztowania, odbił się i poszybował w kierunku znajdującej się już zaledwie kilkanaście metrów dalej magistrali.

 

– Ciągle nie mogę skontaktować się z Władcami – złościł się Zeud.

– Dlaczego? – zdziwił się Spir, który właśnie wrócił z toalety.

– Zdaje się, że już od kilku godzin własnoręcznie rozprawiają się z jakimiś zamieszkami. Musi tam być naprawdę gorąco, bo w innym przypadku z pewnością mieliby czas ze mną porozmawiać. Jestem przecież najlepiej poinformowanym człowiekiem w Krainie!... A muszę zostawiać im wiadomości... Ble... – skrzywił się.

– A jak tam rozgrywa się bitwa pomiędzy SK a Honorowymi?

– Dziwnie, bardzo dziwnie. Honorowi nie zbliżyli się do nas nawet na kilometr. Zaatakowali natomiast jakiś z pozoru zupełnie przypadkowy budynek. I wiesz co się okazało?

– Nie mam pojęcia.

– Że to jest skład broni rebeliantów. Wychodzi na to, iż dwie wrogie nam siły biją się pomiędzy sobą. Zamiast czekać, aż się wzajemnie wytłuką, nasi nieopatrznie również włączyli się do walk. Kurczę, chwila nieuwagi i już zaczynają robić głupoty...

– Ale chyba mamy przewagę?

Zeud pokręcił głową.

– Bardzo pechowa sytuacja. Przez kawał czasu stanowiliśmy klin pomiędzy Honorowymi a rebeliantami, co mocno nas nadwyrężyło. Aktualnie słudzy Krissa są górą... A ja nie mogę nawiązać łączności z Władcami, by przysłali choć trochę posiłków. W koszarach SK nie ma żadnych rezerw. Jedyny pozytyw tej całej sytuacji to fakt, że to nie my zostaliśmy zaatakowani i że mamy jeszcze trochę czasu.

– A co, jeśli Honorowi wygrają i zaraz po tej bitwie ruszą na nas?

– Niemożliwe. To, że mają przewagę nie oznacza, że nie mają żadnych strat. O!... – Zeud wskazał na wyświetlany na panelu obraz z kamery umieszczonej na hełmie jednego z żołnierzy. Następnie skierował palec w stronę znajdującej się w sąsiednim oknie schematycznej mapki, na której jeden z żółtych punktów zamrugał nagle i zgasł. – Kolejny zginął. Mamy jeszcze szansę. A nawet jeśli oni zwyciężą, to będą mieli tylu rannych i zabitych, że bez przegrupowania nie dadzą rady. Krótko mówiąc, jesteśmy bezpieczni przez najbliższe kilkanaście godzin.

 

– Ups – powiedział ktoś z tyłu. – Zapomniałem o granacie.

W momencie gdy wypowiadał ostatnie słowo rozległ się przytłumiony wybuch. Granat eksplodował, jego odłamki nie mogły jednak wyrządzić wielu szkód – pole elektromagnetyczne nie pozwoliło im zbyt daleko odlecieć, a zrobiona ze sztucznego tworzywa, półmetrowej grubości izolacja kabli mogła wytrzymać o wiele więcej.

– Ech... – westchnął Geof. – Włączcie neutralizatory. Jeszcze tylko kawałek.

Po chwili cała dwunastka unosiła się dzięki antypolom wytwarzanym przez specjalnie w tym celu zaprojektowane pasy. Geof odepchnął się nogą od ściany i, wykonując ruchy przypominające pływanie żabką, zaczął powoli przemieszczać się w poprzek magistrali. Nie bez obawy obserwował błyskające co chwila w dole pioruny. W pewnym momencie poczuł, że robi mu się ciemno przed oczami, a niewyobrażalnie ciężkie, za sprawą pola magnetycznego, ramiona odmawiają posłuszeństwa. Mimo to zdobył się na parę gwałtownych ruchów i po chwili był już po drugiej stronie korytarza. Rękami złapał się rusztowania podwieszonego pod sufitem odchodzącej od magistrali odnogi i podciągnął się. Zrobił to z taką siłą, że poszybował kilka metrów poza zasiąg pola wytwarzanego przez prąd w magistrali i z łoskotem upadł na belki rusztowania. Przeczołgał się jeszcze kilka metrów i obejrzał za siebie. Swój niebezpieczny lot zakończył właśnie posuwający się za nim niczym cień Pitt. Geof w oddali dostrzegł sylwetki pozostałych członków zespołu, rozświetlane od czasu do czasu spontanicznymi błyskami.

Nagle dał się słyszeć kobiecy krzyk. Martyna, jedna z wojowniczek, złapała się gwałtownie za brzuch. Potem jej wykrzywiona w bólu twarz została oświetlona iskrą, skierowaną z dołu, ku jej brzuchowi. Wyładowanie jednak nie sięgnęło ciała. Mimo to, coś prawdopodobnie stało się z jej antymagnetycznym pasem, gdyż w chwilę później runęła w dół niczym kamień ciśnięty w przepaść. Geof usłyszał kilka trzasków i po kilku sekundach do jego nozdrzy doszedł potworny smród. Przez chwilę cieszył się, że nie był ani za ani przed Martyną i nie zobaczył co się z nią naprawdę stało.

– Spierdalajmy stąd – krzyknął ktoś z tyłu.

– Zamknij się! Nie widziałeś co się stało? – odparł jakiś bliższy głos.

– Chyba zaraz się zrzygam – oznajmił inny, męski głos.

– A tylko spróbuj – odezwał się głos kobiecy.

– Jeszcze tylko kawałek! – krzyknął Geof. – My, tu, po drugiej stronie, jesteśmy już w piątkę.

– Co się stało? – spytał, gdy po chwili w jedenastkę maszerowali po żeliwnych belkach.

– Zapomniała wyjąć kolczyka z pępka – odparł mu ponury głos. – Oderwał się od niej razem z kawałkiem skóry...

– A dlaczego spadła?

– Pewnie odruchowo złapała się za brzuch i niechcący wcisnęła wyłącznik pola...

– Kurwa! – zaklął Geof. Usłyszał, jak jego syn przełyka głośno ślinę.

– Nie trzeba było się w to pakować – powiedział ktoś z tyłu.

– Teraz to już bez znaczenia – Geof sapnął złowrogo. – Za chwilę opuszczamy to miejsce.

 

Czerwona kontrolka rozbłysła pulsującym światłem, gdy na ekranie pojawiła się nowa wiadomość. Zeud przeczytał ją uważnie i zamarł w bezruchu.

– Co się stało? – spytał Spir z niepokojem obserwując jak prawa ręka jego gospodarza zaczyna nerwowo drgać.

Zeud odwrócił się. Na jego twarzy znów malowało się bezgraniczne przerażenie. Oczy miał szeroko otwarte, usta rozchylone a oddech bardzo szybki i płytki. Spojrzał dzikim wzrokiem na Spira, następnie rozejrzał się wokół niczym szczur w terrarium węża.

– Idą tu – wykrztusił. Milczał przez chwilę, po czym siadł pod ścianą na podłodze i ukrył twarz w dłoniach.

– Kto idzie? – spytał Spir. Nie doczekawszy się odpowiedzi, podszedł do Zeuda, złapał go za ramię i potrząsnął. Wobec braku reakcji, złapał mężczyznę za ręce i odciągnął je od twarzy. Zeud spojrzał na niego szklanym wzrokiem.

– Daj mi spokój! – powiedział łamiącym się głosem. Spir uderzył go w twarz otwartą dłonią. Cios był tak silny, że Zeud przewrócił się. Spir nachylił się nad leżącym w pozycji embrionalnej gospodarzem i wrzasnął mu do ucha:

– Słuchaj, stary pierdzielu! Niezależnie od tego, co sobie ubzdurałeś, ja zamierzam się bronić. Albo zaraz powiesz mi ilu ich jest i skąd idą, albo twoja śmierć w moim wydaniu będzie o wiele dłuższa i bardziej bolesna niż taka, jaką zgotowałby ci Kriss. Zrozumiano?

Zeud spojrzał na Spira wzrokiem pełnym nienawiści, po czym powoli wstał. Mamrocząc coś pod nosem podszedł do terminalu i wydał kilka komend.

– Zbliżają się od strony Alei 81. Jedenaście osób. Uzbrojeni. Komputer interpretuje ich zachowanie jako planowaną agresję. Mają za zadanie zniszczyć GSO. Będą tu za niecałe dwie minuty.

– Przeanalizuj, gdzie powinniśmy się umocnić, a ja pójdę po broń i wydam rozkazy agentom.

– Najlepszy punkt obrony jest przed wejściem do GSO – Zeud nie zastanawiał się długo. – Wnęka na końcu odnogi alejki stanowi schronienie. Miejmy tylko nadzieję, że nie posiadają granatów dużego zasięgu, bo nie ma tam zbyt wiele przestrzeni...

Podczas gdy Zeud mówił, Spir przywołał odzianych w czarne mundury agentów i wyjął z umieszczonej przy wejściu do GSO szafki sześć karabinów, trochę granatów i jedną świecę dymną. Następnie w szóstkę opuścili swoje schronienie i wyszli na korytarz.

– Czujniki mówią, że oni ciągle jeszcze idą Arterią. Możemy się zaczaić w alejce i potem ewentualnie wycofać tutaj – oznajmił Zeud.

– Tak zrobimy – zgodził się Spir. Szybko przebiegli wąski korytarz i znaleźli się na skrzyżowaniu w kształcie litery T. Widząc uzbrojonych mężczyzn i agentów przechodnie szybko się rozpierzchli, pozostawiając alejkę niemal zupełnie pustą, upstrzoną gdzieniegdzie kolorowymi śmieciami. Jeden z agentów przesunął stopą leżący pod ścianą niewielki czarny pakunek.

Kilkanaście sekund później sześćdziesiąt metrów przed nimi pojawiła się grupka jedenastu ludzi. Obrońcy bez zastanowienia otworzyli ogień. Atakujący szybko schowali się za rogami alejki i odpowiedzieli na ostrzał. Zeud, Spir i czterech agentów, zmuszeni zostali skryć się w odnodze alejki. Postawiło ich to w niezbyt komfortowej sytuacji – zza węgła mogło się wychylić maksymalnie dwóch obrońców naraz, podczas gdy atakujący mogli strzelać przynajmniej w czwórkę. Mimo to przez chwilę sytuacja wydawała się być stabilna – agenci strzelali, zamachowcy strzelali, wszyscy chowali się za zakrętami, nikt nikogo nie trafiał i nikt nie odważył się przypuścić szturmu, który z powodu dużej odległości dzielącej walczące strony z góry skazany był na niepowodzenie.

– Udało mi się połączyć z Władcami – oznajmił radośnie Zeud. Spir podszedł bliżej by obserwować rozmowę.

– Mamy tu spory problem – powiedział szef GSO do widocznego na wyświetlaczu Konczusa. – Dlaczego nie odbieracie komunikatów? Co się dzieje z Fil?

– U nas problem chyba jest nie mniejszy – na wyświetlaczu mignął obraz Fil i Mentata walczących z oblegającym ich tłumem jakąś przypominającą dzidy białą bronią. – Mają przewagę liczebną. Mi udało się na chwilkę wymknąć. O co chodzi?

– Atakują GSO. Potrzebujemy posiłków. Także oddział SK walczący z Honorowymi i rebeliantami w sektorze KPW-1 nie pogardziłby wsparciem.

– Niestety, wszystkie formacje są w chwili obecnej zaangażowane. Przed chwilą Fil mówiła coś o przegrupowaniu i połączeniu rozproszonych oddziałów. Może wtedy uda nam się coś wam przysłać. Ale to raczej nieprędko. Na razie skazani jesteście na własne siły – Konczus mówił spokojnie.

– Nie możecie nas tak zostawić – gorączkował się Zeud. – Przecież GSO nie może zostać zniszczone.

– Dobra, pogadam z nimi – przez chwilę Konczus patrzył gdzieś ponad wyświetlaczem. Następnie skrzywił się. – Nie chce mi się tam wracać – powiedział. – Ale trudno, obowiązki wzywają...

Rozłączyli się.

– Co my teraz zrobimy? – Zeud oparł się plecami o ścianę korytarza i zaczął myśleć.

– Granat! – wrzasnął jeden z agentów. Wszyscy czterej rzucili się do ucieczki w głąb odnogi. Spir i Zeud także błyskawicznie się poderwali i ruszyli za nimi. W połowie drogi dał się słyszeć głośny huk i podmuch powietrza omal nie przewrócił biegnących.

– Biegiem, schowamy się na końcu korytarza – wrzasnął Zeud. – Chyba oberwałem – dodał, gdy schronili się już w niszach na drzwi. – Oby nie mieli tego więcej.

– To nic groźnego – Spir obejrzał jego plecy. – Wybuch był zbyt daleko. Odłamek po prostu mocno ci przywalił. Nawet nie rozdarł kombinezonu.

W tym samym momencie jeden z agentów wychylił się by zobaczyć, jak rozwinęła się sytuacja. Od strony alejki natychmiast posypały się strzały. Agent schował się. Następnie odpiął od paska ręczny granat, wyciągnął zawleczkę i wykonał silny, płaski rzut. Śmiercionośny przedmiot odbił się od podłogi kilka razy niczym płaski kamień od powierzchni wody. Przez chwilę panowała cisza, następnie dał się słyszeć wybuch, a zaraz po nim krzyki.

– Trafiony! – ucieszył się Spir. Radość jednak nie trwała długo. Dwóch agentów wychyliło się, by strzelić w stronę unoszącej się pod drugiej stronie korytarza kurzawy. Napastnicy jednak ubiegli ich i dwa odziane w czerń ciała legły bezładnie na posadzce z przestrzelonymi głowami i korpusami.

– Szlag by to trafił! – wrzasnął Zeud.

– Nic nie widzę – oznajmił Spir wychyliwszy się nieco. – W powietrzu unosi się jakiś dziwny pył. Ile macie granatów? – ostatnie pytanie skierowane było do stojących we wnęce po drugiej stronie korytarza dwóch pozostałych przy życiu agentów.

– Ja mam sztukę – odparł jeden z nich.

– Ale tu jest zapasowy – dodał drugi, wskazując na broń przymocowaną do paska swojego martwego kolegi.

– Dobrze. Poczekamy na ich ruch. Jeżeli my ich nie widzimy to i oni nie mogą widzieć nas... – powiedział Spir. Jednocześnie zorientował się, że Zeuda nie ma już obok niego. Szef GSO najwidoczniej uciekł z pola walki i skrył się za drzwiami swojego owianego tajemnicą domostwa. Pozostawił po sobie jedynie leżący na podłodze karabin.

– A to ścierwo – mruknął do siebie Spir. W tym samym momencie dał się słyszeć metaliczny stukot. Wyjrzał zza węgła i dostrzegł lecący w ich stronę granat. Niewiele myśląc wyskoczył z ukrycia, zamachnął się i z całej siły kopnął metalowy przedmiot. Poczuł w stopie przeszywający ból, jednak kierunek lotu zabójczego kawałka aluminium został skutecznie zmieniony. Jednocześnie dostrzegł kątem oka, że po drugiej stronie korytarza jeden z zamaskowanych atakujących poślizgnął się na rozsypanych łupinach Chrupsów. Drugi natychmiast wychynął, by wciągnąć go do kryjówki, a trzeci postanowił ich osłaniać. Wycelował w chwiejącego się Spira i strzelił. Zdążył oddać tylko jeden strzał, gdyż ułamek sekundy później odkopnięty granat wybuchł, śmiertelnie raniąc wszystkich trzech odsłoniętych agresorów.

– Fuck! – wrzasnął Spir. Stojący bliżej agent natychmiast wciągnął go do kryjówki. Drugi ubrany na czarno obrońca przebiegł do niszy znajdującej się po drugiej stronie korytarza.

– Uuu! – zawył ranny, zaciskając z bólu pięści. – Dostałem w udo i zdaje się, że mam strzaskaną stopę.

– Wytrzymaj chwilę – odezwał się agent obwiązując mu nogę wydobytym z sakiewki przy pasie bandażem. – Opracowaliśmy plan... Uważaj, teraz przekręcę cię na brzuch... raz, dwa i...

– Aj!

– Bierz karabin. Czujniki mówią, że zostało ich zaledwie czterech i nie mają już żadnych granatów. Urządzimy zasadzkę. Przygotuj się, jak damy znać, wychyl się i zacznij strzelać. A na razie musimy być cicho.

Spir zagryzł zęby.

– Nie wiem jak wy, ale ja stąd spadam – krzyknął stojący po drugiej stronie agent.

– Ja też – odparł ten siedzący obok Spira. – Hej, zaczekajcie na mnie! – wrzasnął po chwili modulując głos tak, by imitował rannego.

Z drugiego końca korytarza posypały się strzały. Agenci nie odpowiedzieli na nie. Siedzieli nieruchomo w swoim ukryciu i czekali. Przez kilka minut panowała cisza. Po tym czasie atakujący wznowili ostrzał. Obrońcy znów nie odpowiedzieli. Minęło kolejne kilka minut.

– Teraz! – wrzasnął siedzący obok Spira agent. Wychylili się za róg i trzy karabiny niemal równocześnie plunęły strumieniami plazmy w stronę napastników, idących gęsiego wzdłuż prawej ściany korytarza. Żaden z nich nie zdążył oddać nawet jednego strzału.

– Już po wszystkim – oznajmił agent stojący po drugiej stronie korytarza. – Wracamy do bazy.

Pomogli Spirowi się podnieść i wnieśli go do pomieszczeń GSO. Upewniwszy się, że niebezpieczeństwo minęło, jeden z agentów usztywnił nogę Spira wygrzebanymi skądś metalowymi prętami. Następnie wziął dwie kolejne sztaby i wygiął je tak, że mogły służyć jako prowizoryczne kule. Spir z radością przyjął podarunek. Już o własnych siłach skierował się do pokoju, który zwykł stanowić centrum dowodzenia.

– Frygmunt! Gdzie je... – urwał w pół słowa, gdy tylko przekroczył próg pomieszczenia. Wysoko pod sufitem lewitowało latające krzesło. Do niego przywiązany był gruby kabel, na którego drugim końcu wisiał Zeud. Twarz miał siną i wykrzywioną z bólu. Trzy metry dalej, na wysokości pasa Spira unosiło się inne krzesło. Nie było najmniejszych wątpliwości, co tu zaszło, jednak Spir chciał mieć stuprocentową pewność. Podszedł do komputera i energicznie wydał polecenie. Po chwili oglądał scenę śmierci swojego gospodarza. Wszystko po kolei: jak wszedł do pokoju, jak rozglądał się nerwowo po pomieszczeniu, jak odłączył od zasilania jeden z komputerów, jak przywołał dwa krzesła, na jedno wszedł a do drugiego przywiązał kabel. Następnie jak zawiązał pętlę, włożył w nią głowę, umieścił krzesło, do którego przywiązany był drugi koniec kabla wysoko pod sufitem i zeskoczył z tego drugiego, jednocześnie silnie je od siebie odpychając.

– Połącz mnie z Władcami – wydał polecenie komputerowi. Po chwili na ekranie ukazała się twarz Konczusa.

– I co? Daliście sobie radę? – spytał Władca.

– Tak. Ale Zeud nie żyje. Powiesił się.

– To niedobrze – Konczus zmarszczył brwi. – Fil będzie niezadowolona – przez chwilę patrzył na bok. – Zaraz jej to przekażę. Postaramy się być jak najszybciej, ale wątpię, żeby nam się udało wyrobić w godzinę. Będziesz musiał na nas nieco zaczekać. Tymczasem pilnuj, żeby nikt nie ruszał zwłok. To ważne!

– Zrozumiałem – powiedział Spir. – Jestem tu sam na sam z całą tą maszynerią. Mam coś zrobić? Mogę jakoś wam pomóc?

– Przede wszystkim pilnuj, żeby nikt niepowołany nie dostał się do GSO. Poza tym lepiej nic nie ruszaj. Większość kanałów informacyjnych jest zautomatyzowana. Damy sobie radę. Może nawet przyjdą niedługo jakieś posiłki by zapewnić ci bezpieczeństwo.

– Dzięki...

– Na razie – Konczus zakończył rozmowę i rozłączył się.

 

– Zdejmijcie go – powiedziała Fil do czterech asystujących Władcom żołnierzy, gdy tylko weszła do centrum dowodzenia. – Szkoda go, był nam bardzo przydatny... Mądry i wierny...

Spir z niesmakiem pokręcił głową.

– Dawać tu analizator nerwowy! – zakomenderowała, gdy ciało zostało już ułożone na podłodze. Po chwili do pokoju wtoczyło się duże prostokątne urządzenie na dwóch parach niewielkich kółek, pchane mozolnie przez odzianego na zielono mundurowego.

– Włóżcie go tam – wskazała na otwór w bocznej ściance maszyny. – I przynieście kości pamięci. Powinny być w gabinecie po lewej, na końcu korytarza. Ruszać się! Czas działa na naszą niekorzyść! – poganiała swoich podkomendnych. Dwóch żołnierzy posłusznie rozłożyło przymocowaną do analizatora nerwowego kozetkę i przeniosło na nią nieboszczyka, umieszczając jego głowę w okrągłym otworze. W tym czasie pozostałych dwóch wróciło, niosąc torebkę nieużywanych kości pamięci.

– Ooo! – widząc to Fil uśmiechnęła się. – Starczyłoby i na stu takich. Dobrze... zawołajcie Alpinusa.

W odpowiedzi na wołanie do pomieszczenia wkroczył łysiejący jegomość w niechlujnym ubraniu.

– Zeskanuj go – poleciła mu Fil. Mężczyzna przystąpił do pracy. Umieścił dwie kości pamięci w znajdującej się u góry maszyny niewielkiej szufladce, wcisnął jakiś guzik i zaczął manipulować przy czułym na dotyk panelu sterowania. Urządzenie wydało cichy zgrzyt, wokół szyi trupa zwarła się ciemna, plastyczna substancja. Nie minęło kilka sekund, gdy rozległo się ciche piknięcie i substancja rozwarła się. Głowa Zeuda znikła gdzieś we wnętrznościach machiny.

– No... zróbcie coś z tym – powiedział Alpinus, wskazując dłonią ciało nieboszczyka i wykonując ruchy, jakby strzepywał komuś łupież z ramienia.

– Nie słyszycie?! – Fil ofuknęła stojących bezczynnie żołnierzy. – Wynieście stąd trupa i wezwijcie służby porządkowe!

Dwóch mężczyzn z lekkim ociąganiem zdjęło z kozetki bezgłowe zwłoki. Szyja była ucięta tuż pod brodą. Maszyna owinęła ją przeźroczystą folią, by zapobiec wypływowi krwi.

– Co on robi? – spytał Spir stojącego nieopodal Konczusa, gdy ciało opuściło salę.

– Analizuje zawartość mózgu Frygmunta Zeuda – wyjaśnił Władca.

– Gdybyś umarł nie przekazawszy nam informacji na temat jak dokończyć Międzyświat, też byśmy ci coś takiego zrobili – dodała Fil.

– Miło – odparł Spir. – Ile to będzie trwało?

– Około godziny. Zeud mówił coś przed śmiercią? – Fil przestała obserwować maszynę i zwróciła się ku rozmówcy.

– Bardzo wiele... – powiedział.

– A o Mrocznych?

– Sporo.

– Co?

– Mówił, że Mroczni to mylna nazwa i że on mówi na nich Kriss... I że nie da się ich pokonać... Mówił jeszcze, że to nie jest żadna organizacja, tylko...

– Dobrze – zniecierpliwiła się. – A mówił coś o tym, jak ich zniszczyć?

– Mówił, że od dawna ma jakiś plan, ale zupełnie nie wiem o co chodzi.

Fil pokiwała ze zrozumieniem głową. Trzy kwadranse później Alpinus oznajmił, że zadanie wykonane. Analizator wypluł czarną torebkę zawierającą jakąś bliżej niezidentyfikowaną gęstą ciecz. Fil poleciała żołnierzom, by czym prędzej usunęli ten pakunek z pokoju oraz rozkazała przesłać do komputerów GSO wyekstrahowane z mózgu Zeuda informacje. Następnie stanowczo zasugerowała wszystkim opuszczenie centrum dowodzenia. Pozostali tylko ona, Mentat, Konczus i Spir.

– Mentat, ty to umiesz obsługiwać... – zwróciła się do chudzielca, wskazując stojący pośrodku pokoju panel. Władca podszedł do urządzenia i wydał kilka poleceń.

– Zdaje się, że mamy szczęście – oznajmił po chwili. – Klucz się zachował.

– Uff! – odetchnęła Fil. – Obawiałam się najgorszego.

– Wpisuję... – powiedział Mentat. – Już.

Ściana naprzeciw drzwi do pokoju zaczęła się unosić i oczom zdumionego Spira ukazało się olbrzymie pomieszczenie, podobne do znanych mu z wycieczek szkolnych Laboratoriów Teoretycznych. Jedną połowę hali, zajmowały poustawiane w rzędach biokomputery, przypominające pomalowane na czarno prostopadłościenne monolity. Druga połowa mieściła urządzenia wspomagające – olbrzymie sztuczne płuca oraz układ pokarmowy, mający nasycić tlenem oraz pożywką ciecz pompowaną z prędkością niemal hektolitra na sekundę do wszystkich pracujących i odpoczywających obwodów. Gigantyczne odpowiedniki ludzkich narządów były zespołem cylindrycznych pojemników, połączonych z komputerami siecią podwieszonych pod sufitem półprzeźroczystych rur. W podobny sposób zorganizowano połączenia umożliwiające przesyłanie danych pomiędzy jednostkami superkomputera. Plątanina kabli i rur pod sufitem sprawiała przytłaczające wrażenie.

– Co my tu mamy? – spytał sam siebie Mentat podszedłszy do szerokiego na trzy i wysokiego na dwa metry panelu umieszczonego na wprost ruchomej ściany.

– Co zamierzacie? – zaniepokoił się Spir.

– Postaramy się zniszczyć Mrocznych za pomocą zbudowanej przez Frygmunta aparatury. Chcesz nam pomóc?

– Jasne! – ucieszył się Spir po chwili namysłu.

 

– Dlaczego mnie wezwałeś? – zdziwił się Spir. – Myślałem, że już nie jestem nikomu do niczego potrzebny...

– To prawda – odrzekłem. – Chciałbym jednak, byś opowiedział mi, co działo się, gdy przez te dwadzieścia jeden dni zasiadywałeś w siedzibie GSO. Byłeś wtedy bezpośrednim świadkiem zarówno typowych działań wojennych jak i kryjących się za nimi zmagań wynalazku Zeuda z Krissem. Miałeś dostęp do całej infrastruktury Systemu, wszystkich kamer i czujników... jesteś więc człowiekiem najlepiej w tej materii zorientowanym. A może się mylę?

– Nie... – Spir uśmiechnął się. – Przecież ty z założenia nie możesz się mylić.

– W takim razie opowiedz mi. Kto, z kim, dlaczego i jak się to skończyło.

Spir podrapał się w głowę. Następnie przez chwilę pocierał w zamyśleniu brodę, prawdopodobnie próbując sobie przypomnieć wydarzenia tamtych dni.

– Patrząc na to z perspektywy czasu – podjął – bardzo trudno mi jest powiedzieć, ile walczących stron tak naprawdę ścierało się ze sobą podczas tej krótkiej wojny. Wtedy wydawało się to dość oczywiste... Przede wszystkim byliśmy my, to znaczy Władcy i posłuszne im oddziały. Po swojej stronie mieliśmy większość oddziałów Służb Specjalnych, które udało się moim zwierzchnikom przezornie pozyskać tuż przed rozpoczęciem najgorętszych walk. Ponadto dysponowaliśmy Służbami Porządkowymi oraz personelem Pałacu, których jedynym atutem była liczebność... Ponieważ w Pałacu mieściła się centrala EST oraz Zakładów Transportu Publicznego, mieliśmy do swojej dyspozycji transport. No i oczywiście byliśmy w posiadaniu Globalnego Systemu Obserwacji, bez którego nasze losy byłyby z góry przesądzone... Później dowiedziałem się, że GSO podlega jeszcze kilkudziesięcioosobowy oddział do zadań specjalnych: Niewidzialni. Wydaje mi się, że to właśnie ta niewielka grupka niezwykle umiejętnie wyszkolonych wojowników, a nie setki tysięcy żołnierzy, przesądziła o wyniku tych zmagań.

Przeciwko nam walczyli rebelianci. Początkowo były to niezbyt dobrze zorganizowane grupy bojówek, mające źródło w członkach Komitetów Strajkowych oraz współpracujących z nimi zatwardziałych demokratów. W trakcie walk udawało im się dzięki agitacji pozyskiwać rzesze nowych zwolenników, z czasem jednak proces ten zaczął się odwracać. Do rebeliantów należały też resztki Realistów – ilościowo naprawdę niewielka grupka, natomiast bardzo ważna z powodu kontaktów, jakie posiadali i uzbrojenia, jakie ostało się w ich magazynach. Rebelianci byli prawdziwą zbieraniną, bowiem przyłączyli się do nich również wszyscy posłuszni Komisji Demokratycznej, w tym zbuntowane przeciwko Władcom oddziały Służb Specjalnych a także przeróżne ugrupowania opozycyjne węszące w całej tej awanturze wymierne korzyści. Siła rebeliantów tkwiła w ich przeważającej ilości, pieniądzach i kontaktach jakie posiadali.

Wreszcie ostatnią z walczących stron byli Honorowi. Stanowili oni grupę najmniej liczną, ale działającą najbardziej skutecznie. Ich decyzjom towarzyszyły liczne zbiegi okoliczności, najprawdopodobniej będące konsekwencją faktu, że Honorowi byli prawą ręką Krissa. Lawirowali oni pomiędzy nami a rebeliantami, uderzając zawsze w najsłabsze punkty i szybko bogacąc się na naszych stratach.

– Pozwól, że coś ci teraz przypomnę – powiedziałem, gdy przerwał by zaczerpnąć tchu.

 

Nie Do Końca Określone Miejsce. Z jednej strony, na tle nieprzeniknionego błękitu, w skórzanym fotelu siedział spokojnie Kriss. Jego spojrzenie zdradzało pogardę dla całego otaczającego go świata. Spir nie mógł wiedzieć, że jest to niecodzienna sytuacja.

– A kim ty jesteś? – zdziwił się Obcy.

– Jak to? Nie pamiętasz mnie? Nawet mi obiecywałeś, że się jeszcze spotkamy... – odrzekł Spir.

– Nic sobie nie przypominam.

– Nazywam się Spir.

– O. A więc to ty – Kriss pokiwał ze zrozumieniem głową. – Nie powinieneś był tu przychodzić.

– A to czemu? – Spir spojrzał złowrogo na wytworzoną przez komputer wizualizację potwora.

– Narażasz się. Pośród setek planów, które równocześnie staram się realizować by osiągnąć swoje cele, gwałtownie wzrosło prawdopodobieństwo sukcesu dla planu, w którym giniesz. W trakcie śmierci Zeuda miało też dojść do zniszczenia GSO. Coś jednak poszło nie po mojej myśli. Przez tę niewielką wpadkę ty zająłeś miejsce świętej pamięci Frygmunta. I to był błąd.

– Grozisz mi?

– Nie, tylko ostrzegam. Nie jestem jeszcze pewien, jak się potoczą wypadki. W każdym razie mam do ciebie prośbę. Postaraj się jak najszybciej dokończyć Międzyświat. Dobrze by było, gdybyś uczynił to jeszcze przed swoją śmiercią – uśmiechnął się. – Zrobisz to dla mnie?

– Nie licz na to. Niosę dla ciebie wieść, że nadchodzi twój kres.

Kriss roześmiał się.

– Nie wiesz co mówisz – oznajmił po chwili.

– Zobaczymy – odparł Spir.

 

– A tak – mój rozmówca uśmiechnął się. – Na samym początku, gdy tylko objąłem władzę nad GSO, postanowiłem uciąć sobie z Krissem krótką pogawędkę. Odbyło się to w okresie, w którym Obcy jeszcze niczego nie podejrzewał.

– To opowiedz teraz o planie zniszczenia Krissa – zachęciłem go.

– Zeud wymyślił – zaczął Spir – że jedynym sposobem na zniszczenie metaświadomości Obcego jest umieszczenie obok niej innej istoty, a następnie rozdmuchanie jej tak, by zagarnęła dla siebie całą dostępną cybernetyczną przestrzeń. Twór ten miał zaprogramowane samoistne rozszerzanie się oraz krzewienie wśród ludzi wartości takich jak dobro i prawda. Następnie, po kilkudziesięciu latach miał ulec autodestrukcji. Tak długi okres czasu był konieczny, by wymazać z pamięci mieszkańców pozostałości po Krissie. Zeud wolał nie ryzykować, że tak jak bakteria z przetrwalnika, Obcy odrodzi się po latach, wydobywając swoją duszę z zakamarków ludzkich umysłów. Dlatego nawet do tej pory nie wiadomo, czy plan się powiódł i prawdopodobnie minie jeszcze sporo czasu zanim stanie się to pewne.

Zeud nazwał swoje jedyne dziecko, które nawiasem mówiąc nie miało z istotą ludzką prawie nic wspólnego, Aura. Posługując się standardowymi procedurami działania GSO, a więc anonimowymi telefonami, ulotkami rozrzucanymi w różnych miejscach Krainy, wieszanymi na ścianach plakatami, spreparowanymi kaczkami dziennikarskimi i wszystkim tym, co w jakiś sposób mogło wpływać na zachowanie całego społeczeństwa lub jego poszczególnych członków, a także korzystając z najnowszego osiągnięcia GSO, wzmiankowanych już przeze mnie Niewidzialnych, superkomputery miały za zadanie wytworzenie próżni mentalnej w meta-cyber-przestrzeni społeczeństwa Krainy i jednoczesne napełnianie jej wiedzą oraz umiejętnościami potrzebnymi Aurze do istnienia i działania. Ta cyber-enklawa została przez nas nazwana „surowcem Aury”.

Gdy „surowiec Aury” osiągnął odpowiednie rozmiary, komputery tchnęły w niego życie. Od tego momentu Aura zaczęła rozwijać się samodzielnie, jednocześnie zabierając Krissowi przestrzeń życiową i tym samym zbliżając go do nieuchronnej śmierci.

– A wyjaśnij mi proszę – spytałem widząc, że z chęcią opowiada o tych starych dziejach – w jaki sposób działania wymierzone przeciwko Krissowi łączyły się z trwającymi równolegle walkami? I jaki miało to wpływ na ciebie?

– Już tłumaczę! – ucieszył się, jakby o niczym innym nie marzył. – Najpierw nakreślę pokrótce sytuację, jaka miała miejsce w momencie rozpoczęcia całej tej operacji. W GSO panował względny spokój, dzięki przydzielonemu do ochrony oddziałowi SS. Niewielki oddział honorowych potykał się z rebeliantami w celu opanowania ich składów z bronią. W bitwie tej, w bardzo niefortunny sposób interweniowały nasze oddziały SK. Poza tym, w kilku miejscach Krainy toczyły się walki pomiędzy rebeliantami a naszymi SS. Nasi starali się odbić niektóre ważniejsze węzły transportowe, które przez nieuwagę znalazły się w rękach wroga. Z drugiej strony rebelianci oblegali obstawione przez nas fabryki i elektrownie. To był totalny bałagan, zupełnie nie dało się rozeznać kto ma przewagę i na których obiektach powinniśmy się skoncentrować.

Równocześnie z uruchomieniem programu zagłady Krissa pojawiła się niezliczona ilość zadań dla Niewidzialnych. Nasi super-wyszkoleni wojownicy szybko przystąpili do akcji. Efekty ich działań nie były jednak od razu widoczne. W ciągu pierwszych kilku godzin oddział SK został starty na proch, a rebelianci definitywnie odparli szturm na stację EST, która umożliwiłaby nam błyskawiczny przerzut oddziałów do innych części Krainy, gdzie powoli stawało się coraz bardziej gorąco.

Podczas gdy na zewnątrz toczyły się walki, ja siedziałem w bezpiecznym GSO i z pozycji zewnętrznego obserwatora śledziłem ich przebieg. Komputery na bieżąco interpretowały zachowanie żołnierzy i nastroje społeczne, informując mnie za pomocą trzech wskaźników o sytuacji w meta-cyber-przestrzeni Krainy. Pierwszy z nich mówił o sile Krissa, drugi o sile Aury, natomiast trzeci o rozmiarze cyber-enklawy, a więc o tym, ile „surowca Aury” udało się już zebrać. Na samym początku pierwszy wskaźnik nieznacznie wzrósł, natomiast pozostałe dwa utrzymywały się na poziomie zerowym.

W dwa dni później sytuacja nieco się zmieniła. Niewidzialni dokonali kilku morderstw. Ponadto udało się sprawić, że kilkanaście tysięcy rebeliantów przeszło na naszą stronę. Było to dla nas wielce szczęśliwe wydarzenie, gdyż nasi przeciwnicy zaczynali się powoli organizować i ze swoją przewagą liczebną niechybnie by nas zwyciężyli. Ludność Krainy zaczęła się niepokoić powagą sytuacji. „Surowca Aury” nieznacznie przybyło, inne wskaźniki pozostały bez zmian.

Następnego dnia zdarzył się nieszczęśliwy wypadek: Honorowi zaatakowali nasz skład z bronią. Łącznie ze zwycięską batalią z naszym niewielkim oddziałem SK oraz rebeliantami, był to już ich drugi sukces związany ze zdobyciem pokaźnych ilości uzbrojenia. Oczywiście siła Krissa natychmiast wzrosła. Na szczęście uszczerbek, jakiego doznała będąca ciągle jeszcze w powijakach Aura, był prawie niezauważalny.

Po jakimś czasie Niewidzialnym udało się przekonać kilka oddziałów rebeliantów, by przeszły na naszą stronę. Była to oczywiście kropla w morzu potrzeb – kilkanaście tysięcy z formującej się przeciwko nam niecałej połówki miliona. Tymczasem rebelianci organizowali się niesłychanie wolno, co było dla nas bardzo sprzyjającą okolicznością.

Podczas gdy niektórzy Niewidzialni zaangażowani byli w misję pozyskiwania wojska, inni pracowali nad nastrojami ludności cywilnej. Naszym celem było wywołanie ogólnej niechęci do wojny i szeroko rozumianego zła. Dzięki nam ludzie zaczęli coraz głośniej mówić o zmęczeniu toczącą się od kilku dni wojną i o potrzebie pokoju za wszelką cenę. Było to bezpośrednią przyczyną kolejnego, tym razem już znaczącego wzrostu „surowca Aury” i jednoczesnego niewielkiego spadku siły Krissa.

W międzyczasie Honorowi podjęli próbę zniszczenia GSO. Początkowo bardzo się przestraszyłem, jednak udało mi się nie doprowadzić do stanu, jaki osiągnął Zeud. Wezwałem posiłki, które dziwnym trafem dotarły na czas. Atak został odparty. Jego bezpośrednią konsekwencją było podjęcie przez Władców decyzji o ostatecznym rozprawieniu się z Honorowymi. Morale podniesione dzięki skutecznej obronie operacyjnego centrum dowodzenia, jakim stało się GSO, pozwoliło wojskom bez większych problemów zgromadzić się i przypuścić zmasowany atak na siedzibę Honorowych. Tego posunięcia Kriss prawdopodobnie się nie spodziewał, gdyż nasze wojska napotkały na bardzo niewielki opór, a zaskoczone we śnie oddziały nieprzyjaciela zostały szybko spacyfikowane.

W trakcie przeszukiwania siedziby Honorowych, nasze wojska odnalazły prowizoryczne więzienie. Jedną z uwięzionych była Des. Została ona natychmiast przetransportowana do GSO. Dzięki temu podczas, gdy w Krainie toczyły się walki, mu mieliśmy sposobność, by wytłumaczyć sobie sporo istotnych kwestii.

Nie będę się jednak nad tym rozwodził, wrócę natomiast do działań wojennych. Nastroje pokojowe przybierały w Krainie coraz bardziej radykalną formę, co wiązało się z rozszerzaniem się „surowca Aury” i równoczesnym słabnięciem Krissa. W końcu, trzeci wskaźnik osiągnął tak wysoki poziom, że możliwe stało się usamodzielnienie dziecięcia Zeuda. Chwilę potem komputery zarejestrowały powstanie nowej, niezależnej organizacji obywatelskiej o nazwie „Pokój, Dobro i Sprawiedliwość”. Jej działacze mieli na celu położyć kres trwającym walkom. Ich dodatkowym atutem było to, że sprzyjali Władcom. Wszystko szło więc zgodnie z planem.

Zdobywając się na swój łabędzi śpiew, Kriss wymógł na pozostałych przy życiu niedobitkach Honorowych, by spróbowali zająć jedną z mniej ważnych w mieście stacji EST. Był to prawdopodobnie rozpaczliwy ruch mający na celu jedynie zamanifestowanie swojego istnienia, bo niewielka stacyjka nie miała żadnego strategicznego znaczenia. Atak się nie powiódł, głównie dzięki rozjuszonym członkom Pokoju, Dobra i Sprawiedliwości, którzy postanowili przemocą zwalczyć przemoc. W ten oto sposób Aura po raz pierwszy samodzielnie powiększyła się kosztem Krissa. Był to jednak wzrost niewielki. Bezpośrednia akcja miała bowiem o wiele mniejszy wpływ na społeczeństwo Krainy niż sam fakt aktywnego działania organizacji, będącej przejawem istnienia Aury i jej, postępująca za pomocą poczty pantoflowej, pokojowa agitacja.

Władcy wezwali do powszechnego pokoju. Obiecali abolicję dla rebeliantów. Ci, mimo przewagi liczebnej, której nie zdążyli jeszcze stracić, pod wpływem niezadowolenia społecznego poddali się. Oddziały po obu stronach zostały rozbrojone, co dopełniło procesu pokojowego. Pozostała już tylko kwestia zupełnego zniszczenia Krissa i przejęcia pełnej kontroli nad metaświadomością Krainy przez Aurę. Żeby nie ryzykować, superkomputer GSO wydał polecenie zlikwidowania około sześciu tysięcy pozornie przypadkowych obywateli. Spowodowało to spadek obrazującego siłę Krissa wskaźnika niemal do zera.

Aura sprawiła, że zapanował powszechny pokój i zadowolenie. Ludzie poparli rządy Władców i ich plany odbudowy zniszczonych instalacji Krainy. Coraz więcej osób nabierało przekonania, że to właśnie demokracja i wewnętrzne kłótnie doprowadziły do kryzysu zakończonego wojną, która pochłonęła kilkaset tysięcy ofiar. Równocześnie gdy rosła liczba ludzi wyznających ten pogląd, rosła także siła Aury. Wkrótce w mieście zapanował spokój i życie obywateli wróciło na swoje zwykłe tory.

– Bardzo ciekawe – pochwaliłem go. – A teraz, jeśli pozwolisz, przypomnę ci jeszcze jedną scenkę.

– Bardzo proszę – odrzekł.

 

Na środku Wielkiej Sali, na specjalnie przygotowanym cokole, leżał blisko dwumetrowy kryształ w kształcie dwudziestościanu foremnego. Wokół niego zgromadzili się wszyscy Władcy wyjąwszy Sigta, a także Spir i Des. Kilkanaście metrów dalej stał w niewielkiej grupce ubrany na biało personel Wielkiej Sali. Za chwilę miało nastąpić historyczne wydarzenie – Spir dokończy kryształ i Net wyśle go do Międzyświata, tym samym finalizując trwający od stuleci projekt.

– Zrób to! – rozkazała Fil.

Spir podszedł do leżącej obok cokołu niewielkiej skrzyneczki. Otworzył ją i wyjął z niej laserowe urządzenie do grawerowania napisów. Przez chwilę dobierał częstotliwość wiązki tak, by kryształ był dla niej nieprzeźroczysty, a następnie usiadł na podwyższeniu i przez kilkadziesiąt sekund pisał coś na błyszczącej powierzchni. Gdy skończył, wstał i odsunął się, by obejrzeć swoje dzieło z większej odległości.

– Gotowe – oznajmił po chwili z uśmiechem na ustach.

– Chcę to zobaczyć – powiedziała Fil. Razem z pozostałymi Władcami zbliżyła się do skazy na idealnie gładkiej powierzchni. Rysy ułożyły się w czteroliterowy napis: „Spir”. Fil westchnęła.

– Wyślij to – poleciła Netowi. Ten od razu wziął się do roboty. Po chwili powietrze wydało głośne „plof!” i kryształ zniknął.

– No to teraz jesteś już wolny – powiedziała Fil. Jednocześnie zorientowała się, że ten, do którego zaadresowane były te słowa, nie jest już na sali obecny. Spir i Des opuścili pomieszczenie w trakcie, gdy Władcy zajęci byli wysyłaniem kryształu.