Powrót

Rozdział 15

 

Noc miała się ku końcowi i powoli zbliżał się poranek. Sprzątaczka #215 przemierzała Aleję 81 w poszukiwaniu śmieci oraz brudu: tworów nierozerwalnie związanych z ludzką egzystencją i będących jednocześnie jej uzasadnieniem. Na rogu jednego ze skrzyżowań zauważyła czarną torebkę. Tę samą, którą znalazła tu osiem dni temu. Cóż... jeśli nikt się po nią nie zgłosi, trzeba ją będzie zutylizować. Ten, kto ją zgubił, ma jeszcze dwanaście dni na zgłoszenie zguby.

Sprzątaczka podpełzła do paczuszki i dokładnie ją zbadała. To była z pewnością ta sama torebka. W środku nie znalazła żadnych materiałów łatwopalnych, radioaktywnych ani toksycznych. Zawartość nie była także podatna na psucie. Torebka mogła spokojnie leżeć. #215 odsunęła ją tylko nieco od zakrętu, żeby wychodzący zza węgła gapowaci przechodnie przypadkiem jej nie kopali. Następnie popełzła dalej, zajmować się wdeptanymi w podłogę gumami do żucia, zeschniętymi plwocinami, papierkami i panoszącym się wszędzie martwym ludzkim naskórkiem.

 

Nie Do Końca Określone Miejsce.

– Witam panie Zeud, co sprowadza pana do mnie tym razem? – z twarzy Krissa, niczym wyciosanej w kamieniu, nie dało się wyczytać zupełnie nic. Szare oczy patrzyły prosto w twarz rozmówcy, a bujny zarost sprawiał wrażenie maski, doskonale kamuflującej wszelkie drgania mięśni twarzy.

– O samopoczucie chciałem wypytać – odparł pewnie Zeud.

– Ach, coś się ostatnimi czasy pogarsza... Czuję się odrobinę zmęczony.

– Może czas już odpocząć?

– Odpocząć – na twarz Krissa wstąpił nagle złowieszczy uśmiech. – Ja nigdy nie odpoczywam, panie Zeud. Szczególnie teraz odpoczynek nie jest wskazany. Jak mógłbym sobie odpuścić, wiedząc o istnieniu tak wnikliwego obserwatora jak pan?

– Czuję się mile połechtany – odparł Zeud. – A co takiego cię męczy?

– Męczy mnie ogólna sytuacja. Trochę niebezpieczna. Trochę wymykająca się spod kontroli... Dobrze przewidziałem, że Realiści zechcą zrobić coś niechcianego. Chyba mogę powiedzieć, że jestem na nich zły... – zadumał się – tak, „zły” to dobre słowo... może nawet bardzo zły.

– Chodzi o Międzyświat?

– Tak, właśnie. Uważam, że Międzyświat może okazać się bardzo przydatny. Wytworzy nowe kontakty... będzie większe pole manewru, większe możliwości, łatwiej będę mógł realizować swoje cele. W sumie, to od początku popierałem ten projekt i to jest właśnie przyczyną, dla której nie unieszkodliwiłem Spira.

– Nie boisz się, że Władcy dobiorą ci się do tyłka?

– Do Władców żywię mieszane uczucia. Denerwują mnie, bo stanowią dla mnie realne zagrożenie, a nie mogę z nimi nic zrobić. Takiego Spira na przykład, gdy tylko dokończy „Międzyświat”, natychmiast wyeliminuję. Z Władcami nigdy nie będzie tak łatwo. Poza tym, stanowią oni w pewnym sensie grunt dla moich działań. W wielu kwestiach mają moje poparcie. Chociażby teraz, w walce z Realistami. Pewnie już dotarły do ciebie słuchy, że Realiści planują referendum?

– Tak, coś o tym słyszałem.

– No widzisz. Realiści nie wygrają tego referendum. Możesz to już traktować jako fakt dokonany.

– Dobrze wiedzieć. Przekażę moim chlebodawcom. Na pewno się ucieszą.

– To przekaż im też pozdrowienia od mnie. Mam nadzieję, że są na tyle inteligentni, że nie zaufają mi i sami też przygotują swoją kampanię.

– Myślę, że tak właśnie będzie.

– Cieszy mnie to... – wziął głęboki wdech. – Uprzedzając twoje kolejne pytanie: „tak, planuję coś”. I uprzedzając następne: „będzie to porwanie”.

– Miło rozmawiać z kimś tak bystrym. Kogo zamierzasz porwać? I w jakim celu?

– Pomyślałem, że Międzyświat jest ważny, ale można jego finalizację nieco odłożyć w czasie. Ponieważ Władcom zależy na nim bardziej niż mi, postanowiłem, wykorzystując ich siłę sprawczą, zrealizować parę własnych celów.

– Co konkretnie zamierzasz zrobić?

– Posłużę się Honorowymi. Porwą Spira, a następnie zażądają wysłania paru prezencików, bryłek i może nawet bomb. Mam także własne plany co do Międzyświatu. Trzeba by zamieścić tam jakieś projekcje oczerniające Supremię. Żeby inne państwa nie chciały z nią handlować. Taka moja mała zemsta... Ależ altruistą jestem, prawda? Nie mnie skrzywdzono, a domagam się zadośćuczynienia.

– Tak, to wprost niebywałe. Dobro aż wycieka z ciebie przez dziurki od nosa – Zeud skrzywił się. Kriss zaśmiał się głośno. Rechotał przez chwilę, a jego czarna broda drgała rytmicznie.

– Wiesz co Zeud, czasami nawet cię lubię – powiedział, gdy już się uspokoił. – Dajesz mi dużo wiedzy na wasz temat. Naprawdę przykro mi, że będę musiał doprowadzić do twojej śmierci.

Zeudowi nie udało się opanować i przełknął głośno ślinę. Odczekał kilka sekund i odzyskawszy panowanie nad sobą powiedział:

– To się okaże.

 

Zapowiadał się kolejny nudny dzień. Spir wstał, umył się, ubrał, zjadł śniadanie, zamienił parę słów z Yoem i wyszedł. Pospacerował trochę po miejscach, gdzie spędzał dzieciństwo, teraz w niczym już nie przypominających tego, co kryło się w jego wspomnieniach. Odwiedził jakiś bar, w którym był świadkiem bójki między dwoma osiłkami. Rozdzielił ich miejscowy wykidajło – stary, tytanowy cyborg, nie mający nawet grama żywej tkanki w swoim mechanicznym ciele.

Wrócił do domu. Tam zastała go wiadomość od Władców. Informowali oni, że bieżącego dnia, wieczorem, planowana jest narada w sprawie projektu „Międzyświat”. Zirytowało to Spira, gdyż na wieczór zaplanował sobie wizytę w Tunelrollach – nowopowstałej atrakcji, której 710 lat temu nie było jeszcze nawet w opowiadaniach science-fiction. Za namową Yoego niechętnie odłożył ją na później. Przeskanował rutynowo organizm, by sprawdzić, czy przypadkiem nie zatruł się czymś w barze, zapoznał się z aktualna prasą i wyszedł.

Tym razem spotkanie odbywało się w Wielkiej Sali, a uczestniczyć w nim mieli wszyscy Władcy poza Sigtem. Gdy tylko Spir wkroczył do sali, od razu poczuł, że coś jest inaczej niż zwykle. Strojących miedzy kolumnami krzeseł było sześć i ustawione zostały one w łuku, a nie jak zazwyczaj w linii prostej.

Net biegał wokół kilku bliżej niezidentyfikowanych kupek towarów, to wysyłając, to odbierając transporty. Spir poczuł, że żołądek podchodzi mu do gardła. Z sześciu krzeseł zajęte były cztery. Pierwsze od lewej stało puste, następne zajmował Konczus. Obok siedziała Fil a za nią Mentat. Kolejne miejsce było wolne, a na skrajnie prawym siedziała... ona. Purpurowe włosy skręcone miała w kilkunastocentymetrowe dredy. Poza tym – wydatne wargi, wystające kości policzkowe, szczupła postura... – wszystko zdawało się zgadzać.

Spir usłyszał, jak strażnik zamknął za nim drzwi. Podszedł nieco bliżej. Dziewczyna przypominająca Des też go zauważyła i przyglądała mu się uważnie.

– Witaj – powiedziała Fil. – Usiądź proszę – wskazała miejsce obok Mentata. – I poznaj swoją... – zawahała się – ale ty już ją przecież znasz. Nie musimy ci jej przedstawiać.

– To ty? – spytał Spir siadając.

– Jasne, że ja! A co myślałeś? – uśmiechnęła się. W tym momencie patrzyła na niego tak, jak nikt inny nie potrafił patrzeć. To musiała być ona. – Stęskniłam się.

Spir odwrócił wzrok. Coś tu jednak nie grało.

– Przecież ty umarłaś! – powiedział. Zabrzmiało to, jakby mówił z wyrzutem.

– Ty też – obruszyła się. – Ale to już chyba nieważne – zorientowała się, że Spir nie patrzy na nią, tylko na Mentata. – Prawda? – dodała cicho.

– To jest nasza niespodzianka dla ciebie – oznajmiła Fil. – Niby nic wielkiego, ale wiemy, że cię usatysfakcjonuje. I doda ci motywacji do współpracy z nami – uśmiechnęła się. Szybko zorientowała się, że Spir wcale nie wygląda na tak zadowolonego jak powinien. – Wszystko wytłumaczycie sobie, gdy spotkanie dobiegnie końca – chrząknęła. – Mam nadzieję, że będziesz na nim obecny duchem.

– Postaram się. O co chodzi?

W tle rozległy się wrzaski Neta. Grubas potknął się o coś i rozłożył jak długi na marmurowej posadzce. Szybko zaczął kłębić się wokół niego tłumek służących.

– Fil, spójrz mu w oczy – odezwał się Mentat. Fil odchyliła się i zerknęła na twarz Spira, wpatrzonego w jakiś punkt po przeciwnej stronie komnaty.

– Dobrze, może jednak odłożymy naszą rozmowę na później – zawyrokowała.

 

– Nie cieszysz się, że mnie widzisz? – spytała ze smutkiem w głosie.

– Cieszę się, choć wydaje mi się to cokolwiek dziwne – odparł po chwili zastanowienia. Des odsunęła się nieco, już zupełnie tracąc nadzieję, że weźmie ją za rękę. Od piętnastu minut szli Arterią w kierunku najbliższego baru i rozmowa zupełnie się nie kleiła, nie przejawiała zwykłej żywiołowości – rozmawiali chłodno, głównie o konkretach. Na początku Spir opowiadał o tym co się z nim działo w trakcie rozłąki, teraz przyszła kolej na Des.

– Wytłumacz mi, jak to możliwe, że 710 lat temu przeczytałem w gazetach, że zostałaś rozszarpana na kawałeczki przez agentów, a teraz widzę cię tu całą, w jak najlepszej formie. Na dodatek w ogóle się nie zestarzałaś, tylko fryzurę nieznacznie zmieniłaś. Jak to możliwe?

– Jestem klonem – spuściła wzrok.

– Jak to: „klonem”?!

– Kiedy Władcy dowiedzieli się o twoim pojawieniu, postanowili mnie sklonować. Udało im się to – zrobiła krótką pauzę. – I oto jestem. Jeżeli chcesz wiedzieć, czemu to zrobili, to mnie nie pytaj. Też starałam się tego dowiedzieć. Na próżno.

– Ale od momentu, w którym dowiedzieli się, że jestem u Niezależnych, upłynęło zaledwie kilkadziesiąt dni! Jak mogłaś w tym czasie... powstać... tak od zera!? – Spirowi wyraźnie nie spodobało się to, co usłyszał. Jego głos przybrał na sile do tego stopnia, że mijani przechodnie zaczęli się oglądać.

– Najwidoczniej jest to możliwe – na przekór egzaltacji Spira, Des starała się mówić cicho i powoli. – Nie pamiętam jak się rozwijałam. Pamiętam tylko, że nagle obudziłam się na stole operacyjnym, przykryta białym płótnem, z niezliczonymi ilościami rurek powtykanymi w różne części ciała. Potem rurki mi powyjmowali, kazali się umyć, ubrać i pójść na rozmowę do Władców, którzy wszystko mi wyjaśnili. No... prawie wszystko.

– Ale... przecież pamiętasz również, co działo się 710 lat temu!

– No tak... Pamiętam, że zostałam porwana. Pamiętam, że uciekłam z pomocą dwóch dziewczyn i jednego faceta. Potem spotkaliśmy mojego ojca, który zaprowadził nas do miejsca, w którym było mnóstwo ludzi, należących chyba do jakiejś organizacji. Zjedliśmy posiłek, a potem zasnęłam. I obudziłam się na stole, przykryta białym materiałem – Des mówiła, patrząc pod nogi, Spir natomiast nerwowo rozglądał się na wszystkie strony.

– I możesz o tym wszystkim tak spokojnie opowiadać?... Ty tak naprawdę nie jesteś Des! Jesteś kimś innym. Masz co prawda jej wygląd, jej ruchy i jej wspomnienia, ale ty to nie ona. Ona umarła, twoje ciało nie składa się z ani jednej jej komórki!

– Przecież twój organizm też nie zawiera ani jednej komórki, z których zbudowany był Spir sprzed 710 lat! – Des nie wytrzymała i też wybuchła. – Gdy mi powiedzieli, że umarłam i że jestem klonem, także byłam zszokowana. Ale pogodziłam się z tym. Stęskniłam się za tobą i wiedziałam, że gdy znowu cię spotkam, będę szczęśliwa. Myślałam, że ty też ucieszysz się z naszego powtórnego spotkania. Jak widać, myliłam się.

– To za dużo jak dla mnie – powiedział Spir, najspokojniej jak umiał. – Przepraszam cię – zawrócił i odszedł chwiejnym krokiem. Des przez chwilę patrzyła za nim z otwartymi ustami. Zamknęła je, gdy do oczu zaczęły jej się cisnąć łzy. Spir zniknął za zakrętem.

 

– Jak mogliście postawić mnie w takiej sytuacji?! – gorączkował się Spir.

– Mentat! – Fil skinęła na siedzącego obok Władcę.

– Przede wszystkim, proszę cię o jedno: nie emocjonuj się tak – powiedział Mentat kładąc rękę na ramieniu Spira. – Co ci się nie podoba? – dodał po chwili.

– Czuję się, jakby ktoś chciał oszukać moje uczucia – powiedział Spir z trudem.

– Dlaczego? Czy ona czymś się różni od Des, którą kochałeś?

– Nie w tym rzecz – Spir strącił dłoń Mentata. – Przecież ona nie jest człowiekiem! To robot, który został przez was zaprogramowany, by ją imitować! Des mnie kochała, a w przypadku... tego czegoś z pewnością nie mogę użyć tego słowa. Jej uczucie zostało przecież przez was zaprogramowane – Spir powoli się uspokajał. – To jest oszustwo. Nie pozwolę się oszukać. Własne serce to zbyt wielki skarb by manipulować nim... w tak ohydny sposób.

– A więc rób jak chcesz – Mentat przebrał bardziej stanowczy ton. – Chcieliśmy umilić ci życie, ale z pewnością nie zmusimy cię do tego, czego nie chcesz. Nie zapominaj tylko o tym, że ona też jest żywym stworzeniem i nie możesz zamknąć się z nią w pokoju i pociąć jej skóry żyletką.

– E... – usta Spira otworzyły się jakby chciał coś powiedzieć, lecz wydobyło się z nich tylko ciche stęknięcie. W jego oczach malowało się totalne zdumienie.

– Nie martw się – dłoń Mentata znów znalazła się na ramieniu Spira, a głos stał się ciepły. – Jak już nie będziesz miał żadnego pomysłu, co zrobić ze swoim czasem, spróbuj się z nią zaprzyjaźnić. Na pewno ci to nie zaszkodzi.

– Kwestię tę pozostawiamy do twoich osobistych przemyśleń. Niestety nie możemy bardziej wgryźć się w ten temat, bo nie ma na to czasu. My, Władcy, mamy na głowie bardzo wiele spraw. Zresztą sam doskonale to rozumiesz, współpracujesz przecież z nami od ponad siedmiuset lat, prawda? – odezwała się Fil. Spir potulnie pokiwał głową.

– Zdecydowałeś się już, czy zechcesz dokończyć Międzyświat? – spytała po chwili.

– Tak. Zechcę.

– Doskonale – na twarz Fil wstąpił szeroki uśmiech. – W takim razie pokrótce wtajemniczę się w kulisy naszych działań, bo w serwisach informacyjnych wiele na ten temat nie znajdziesz.

– Słucham – Spir rozparł się na krześle, udając, że już się całkowicie odprężył. Wyszło mu to dość niezręcznie.

– Jak już pewnie wiesz, od kilkuset lat jesteśmy nadzorowani przez twór, który nazywa się Komisja Demokratyczna. Dba ona, by decyzje organizmu będącego u władzy (tu muszę nadmienić, że z woli mieszkańców od przeszło trzystu lat sprawujemy ją niemal niepodzielnie) nie były sprzeczne z interesami ludu oraz nie zagrażały istnieniu samej Komisji.

– Wiem, czytałem o tym – odparł Spir. W tym samym momencie, zdenerwowany z sobie tylko znanych przyczyn Net, kopnął leżącą na posadzce metalową rurkę. Kopnięcie było na tyle silne, że rurka przeleciała nad głową Konczusa, niemal w nią trafiając.

– Uważaj trochę, co?!! – krzyknął niespodziewanie Konczus. Spir aż otworzył usta ze zdziwienia, tak dawno nie słyszał jego głosu. Konczus, widząc to, uśmiechnął się figlarnie, po czym powrócił do swojej standardowej pozycji, w której wyglądał, jakby spał.

– Komisja Demokratyczna wyraziła zgodę na dokończenie projektu „Międzyświat” – kontynuowała Des. – Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie Realiści, ugrupowanie, które postanowiło za wszelką cenę zniweczyć wszystkie nasze dalekosiężne plany i skierować uwagę władzy na zaspokajanie chwilowych potrzeb mieszkańców Krainy. Gdybyś miał kiedyś wątpliwości, to pamiętaj: to, że nie oni, tylko my nieprzerwanie od ponad trzystu lat wybierani jesteśmy by sprawować władzę wykonawczą, musi o czymś świadczyć. Rozumiesz?

Spir pokiwał głową.

– Realiści zażądali przeprowadzenia referendum. Mamy około dwa dni na agitację społeczeństwa. Potem rozstrzygnie się, czy możemy kontynuować projekt „Międzyświat”, czy nie. Z przeprowadzonej sondy wynika, że może być dość ciężko, dlatego musimy użyć wszystkich dostępnych środków i nie zdziw się, gdy zostaniesz zagadnięty przez nasze służby propagandowe w celu nawiązania współpracy. Mam nadzieję, że nie odmówisz.

– Raczej nie odmówię – Spir mówił już w całkiem normalny sposób. – Przecież zobowiązałem się wam pomóc. A tak w ogóle, to zauważyłem, że od tych kilkuset lat konsekwentnie gromadzicie w swoich rękach coraz więcej władzy. Do przywrócenia stanu sprzed tych rewolucji zostało wam już chyba bardzo niewiele, prawda?

– Niewiele, choć są to kwestie dość istotne.

 

W Sali Obrad Władcy znów zasiadali w składzie sprzed tysiącleci.

– Tak, niewątpliwie powinniśmy jak najszybciej rozprawić się z Honorowymi – mówiła Fil. – Teraz już przebrała się miara. Druga dostawa z rzędu zniszczona. Mentat?

– Problem polega na tym, że Honorowi są w jakiś sposób zależni od Mrocznych. Wydam odpowiednie rozporządzenia, ale może się to okazać dość trudne – odparł najchudszy z Władców.

– Druga sprawa – podjęła Fil. – Komisja Demokratyczna i Komitety Strajkowe.

– Z moich informacji – powiedział Konczus – wynika wprost, że pozycja Komisji jest w obecnej chwili dość słaba. Mogą mieć problemy z podejmowaniem szybkich decyzji, co jest nam bardzo na rękę...

– Ja natomiast – przerwał mu Sigt – widziałem, że Komitety Strajkowe są dosyć silne. Postuluję więc, aby zacząć od nich. Fil?

– Tak, Sigt ma rację. Zaczniemy znienacka od Komitetów. Komisja i tak będzie działać zbyt wolno, by cokolwiek przedsięwziąć. A gdy Komitety nie będą już w stanie nam zagrozić, będziemy się mogli zająć całą resztą. Mam nadzieję, że przygotujesz bilans planowanych strat – ostatnie słowa skierowała do Mentata.

– Postaram się – odparł. – O ile Konczus udostępni mi trochę swoich kontaktów.

– Trzecia sprawa – odezwała się po chwili milczenia Fil. – Niewidzialni. Jak przebiega ich szkolenie?

– Całkiem dobrze – odparł Mentat. – Szkoda tylko, że tak powoli. Prawdopodobnie nie uda się wykonać planu.

– Trzeba to koniecznie przyśpieszyć – głos Fil zdradzał, że jakikolwiek sprzeciw nie ma najmniejszego sensu. – Konczus, spróbuj wynegocjować u producentów, by trochę się pośpieszyli. Uruchom wszystkie swoje kontakty. Szantażuj ich. Zrób cokolwiek, byleby nasz plan się powiódł.

– Tak jest – Konczus uśmiechnął się. – Zrobię co w mojej mocy.

– Rozpoczęli już praktyki?

– Niestety nie. Ciągle brakuje sprzętu.

– W takim razie, gdy tylko go załatwisz, koniecznie skontaktuj się z Zeudem. Musimy zsynchronizować Globalny System.

– Wedle życzenia – Konczus znowu się uśmiechnął.

 

Des mieszkała w jednej z pałacowych komnat. Tam właśnie można byłoby ją spotkać, w parę godzin po rozstaniu ze Spirem, leżącą na łóżku i płaczącą. Miejsce obok niej zajmował sprezentowany przez Władców zwierzak – nieco przypominający świnkę morską, tylko trochę większy i bardziej włochaty. Smutek pani udzielił się także i jemu. Zwykle żywy i ruchliwy, teraz leżał nieruchomo i wpatrywał się swoimi czarnymi oczkami w błyszczące srebrem zdobienia na ścianie.

Ornamenty nie były jednak na tyle interesujące, by na dłużej przykuć uwagę nawet głupiutkiego zwierzątka, w związku z czym przerośnięta świnka morska zdecydowała się zadziałać. Wstała, podreptała do leżącej obok Des i zaczęła ocierać się o jej dłoń.

– Przykro mi, nie mam na nic ochoty – zachlipała dziewczyna. Świnka nie rezygnowała.

– Ech, szkoda, że ludzie nie są tacy poczciwi, jak ty – dodała po chwili, głaszcząc miękkie futerko. – Zaoszczędziłoby to wielu problemów, prawda Muflon? – wzięła świnkę w ręce i zbliżyła do swojej twarzy. – Cieszę się, że chociaż ciebie mam – podrapała Muflona za uchem. Sprawiło mu to widoczną przyjemność.

– Wiesz, że gdy zostałam porwana, Spir starał się zrobić wszystko, żeby mnie oswobodzić? – spytała. – Co prawda mu się nie udało, ale może gdyby miał więcej czasu... jestem przekonana, że by się nie poddał.

Muflon patrzył swoimi czarnymi ślepkami prosto w oczy Des, wodząc co chwila od jednego do drugiego.

– Postanowiłam, że ja teraz też się nie poddam. Zrobię wszystko, żeby było tak, jak dawniej – ona też wpatrywała się uważnie w oczy swojego podopiecznego. – A jeżeli się nie uda, popełnię samobójstwo – mówiąc to, przekręciła się na plecy i włożywszy ręce pod głowę zaczęła lustrować sufit. Muflon wdrapał się na jej brzuch.

– Mogłabym skoczyć z jakiegoś wysokiego budynku... Chociaż nie, nie dałabym rady. Za bardzo boję się wysokości. Udusić też się nie mogę, bo to boli. Zastanawiam się nad podcięciem żył... ale to jest potwornie obrzydliwe. Mogłabym...

Muflon chrumknął z dezaprobatą.

– A tak, masz rację. Nie o tym miałam myśleć – zreflektowała się. – No ale co ja poradzę? Przecież jestem w depresji – odezwała się po chwili. – Myślisz, że to tak łatwo wymyślić coś mądrego, jeśli się ma doła?

Muflon nie odpowiedział.

– Mogłabym... nie, to głupie. Naprawdę, nie wiem, co mogłabym zrobić. Muszę chyba poprosić o pomoc kogoś z zewnątrz. Na pewno będę jeszcze rozmawiać z Władcami... Ale to chyba nie wystarczy. Muszę znaleźć też kogoś innego, niezależnego. Kogoś, kto spojrzy na całą sytuację w świeży sposób. Myślę, że dobry byłby jakiś spec od psychiki. Może przy okazji powie mi, co powinnam zrobić, by nie zrazić do siebie Spira zbytnią nachalnością. Co o tym sądzisz?

– Uważam – powiedział Muflon grubym głosem – że każde działanie będzie lepsze od bezczynnego siedzenia.

 

– A wszystko, czego pragnąłem, to odrobina miłości – Spir mówił cicho i powoli. Yoe nie przerywał. – Chciałem odrobiny beztroskiej, niewinnej miłości, w której mógłbym się zanurzyć i zapomnieć o wszystkim innym. A teraz wiem, że już nigdy tego nie doświadczę. Zawsze będzie mi ciążyć bagaż wspomnień, doświadczone cierpienia i niespełnione marzenia. Uczucie beztroski uciekło ode mnie i już nigdy nie powróci. I wcale nie sądzę tak dlatego, że zakładam, iż świat nie pozwoli mi już więcej czuć się szczęśliwym. To ja się zmieniłem i ze swoimi wspomnieniami nie będę już zdolny doświadczyć tego, czego tak bardzo pragnąłem. Czuję, jakby coś we mnie umarło. Coś bardzo ważnego.

– Myślę, że trochę przesadzasz. Żyłem trochę, choć co prawda nie w tym świecie, i doskonale wiem o czym mówisz. Cóż, zdarza się, że nie dostajemy tego, czego chcemy. I to zarówno jeśli chodzi o dobra materialne jak i duchowe. Świat jednak jest na tyle sprawiedliwy, że często daje nam coś w zamian. W miejsce upragnionych uczuć przychodzą inne, które wydzierają nas nierealnym marzeniom i zbliżają do rzeczywistości. To właśnie dzięki tym niepożądanym zdarzeniom zdobywamy doświadczenie, stajemy się bardziej wartościowymi ludźmi, lepiej pojmującymi nasze otoczenie. Nie ma się czymś martwić, bo przecież w naturze człowieka leży dopasowywanie się do otaczającego go świata, a nie naginanie tego świata do siebie.

– Tak? A czy przypadkiem nie naginałeś świata do siebie, mówiąc mi te wszystkie kłamstwa, tam, w Projektorze? Niech sobie przypomnę... Oszukałeś nas co do Wysp Szczęśliwości, zabiłeś moją dziewczynę, kłamałeś, że pomożesz w jej odnalezieniu... Przez cały czas, w naszych relacjach pojawia się fałsz! I jak ja mogę ci wierzyć? Jak w ogóle mogę z tobą rozmawiać? Powinienem cię czym prędzej wyrzucić.

– Nie mów do mnie w taki sposób, bo jest to bezcelowe. Wyrzucić możesz mnie w dowolnej chwili, jestem przecież martwy. A co do wszechobecnego fałszu... tłumaczyłem ci już, dlaczego te wszystkie kłamstwa były konieczne. Rozumiem, że czujesz się oszukany, ale jest to konieczny etap na drodze do poznania jednej z ważniejszych mądrości życiowych: ludziom nie należy mówić prawdy. Ze względu na ograniczone zdolności rozumowe, ludzie nie są w stanie pojąć niektórych rzeczy. Dlatego, dla ich własnego dobra, należy im mówić, tyle, ile są w stanie zrozumieć. Prawdę rzekłszy, gdyby spojrzeć na moje słowa metaforycznie, można by stwierdzić, że nie okłamałem cię ani razu. A co by się stało, gdybym powiedział ci prawdę w jej naturalnej formie? Odmówiłbyś współpracy i świat, w którym żyłem, uległby totalnej destrukcji. A w powszechnej zawierusze także wy niechybnie byście zginęli.

Poza tym – grzmiał dalej Yoe – nie myśl sobie, że to, o czym mówię, nie ma żadnego zastosowania tu, w Krainie. Zapoznałem się już nieco z waszą historią i znalazłem takie jej fragmenty, w których mówienie tego, co osobiście uznaję za prawdę, zakończyło się fatalnie, tylko i wyłącznie z powodu złego jej zrozumienia przez innych ludzi. Weźmy chociażby Nideryka Fricze albo, choć to już mniej jaskrawy przykład, Marola Karksa. Niezrozumienie ich idei było naprawdę opłakane w skutkach.

– Czyli skazujesz prawdę na śmierć? Jej istnienie nie ma żadnego uzasadnienia? Możemy nią manipulować wedle własnego uznania?

– Bynajmniej. Prawda jest bardzo ważna, tylko że nie może być rozpowszechniana bez refleksji nad tym, jak odbiorcy mogą ją zrozumieć. Może kiedyś ludzie staną się na tyle mądrzy, by nie stanowiła ona dla nich zagrożenia. Wątpię jednak, czy nastąpi to w ciągu najbliższych setek lat.

– No to ja już zupełnie nie wiem, co mam robić. Najpierw dowiaduję się, że dobro jest bez sensu. Potem, że prawdy lepiej unikać, a na końcu iż moja miłość nie ma sensu, bo równie dobrze mogę kochać spreparowaną w tym celu lalkę. Jeżeli żadna z tych wartości nie ma prawa istnieć, to jak mogę sobie wyznaczać życiowe cele? Czy zdobywanie życiowych doświadczeń musi iść w parze z jednoczesnym zmierzaniem ku totalnemu cynizmowi?

– Nie. Przypatrz mi się uważnie. Już wiele setek lat przed śmiercią wiedziałem, że prawda to tylko pojęcie pomagające działać ludziom nie rozumiejącym otaczającego ich świata. Wiedziałem, że prawdę należy podporządkowywać innym wartościom. Rozumiałem, że miłość zależna jest od kaprysów naszego ciała, a także od nieuniknionej śmierci. Mimo to nie zdegenerowałem się, od początku do końca wypełniałem swoją misję. Prawdziwy cynizm to nie słowa, tylko zastój w działaniu, wypływający nie z mądrości życiowej, tylko doświadczonych porażek. Można zdawać sobie sprawę z bezzasadności istnienia wymienionych przez nas wartości i jednocześnie starać się ulepszać świat wokół nas, bez żadnych ideologicznych podstaw, postępować tak, jak się nam wydaje najlepiej w danej sytuacji.

– A skąd mam wiedzieć, co w danej sytuacji jest lepsze? Przecież nie mogę swoich działań podzielić na „gorsze” i „lepsze”, bo „dobro” i „zło” nie istnieją.

– W kwestiach spornych najczęściej kierowałem się kryterium cierpienia i zadowolenia. Swoje zachowania oceniam moralnie tylko w przypadku, gdy mają one wpływ na istoty, z którymi jestem w stanie współodczuwać. Jeżeli dostrzegam na pyszczku królika w laboratorium cierpienie, a nie jest ono kompensowane przez ulżenie jakiemuś człowiekowi, oznacza to, że eksperyment jest niemoralny. To samo odnosi się do ludzi. Zastanawiam się, czy moje zachowanie nie przyniesie więcej bólu lub nienawiści niż zadowolenia i szczęścia. Jeżeli tak – odrzucam je.

– A więc mam się kierować emocjami, jakie wyzwalam w moim otoczeniu?

– W zasadzie tak...

– Czyli według ciebie zdrada jest czynem jak najbardziej moralnym?

– Nie. Musisz myśleć dalekowzrocznie. Twoja zdrada powinna być poprzedzona chłodną kalkulacją. Jeżeli jesteś pewien, że zamierzasz zostać w obozie, do którego się przyłączyłeś, to w zdradzie nie ma nic złego. Zmiana poglądów jest przecież nieodłącznym elementem rozwoju człowieka. Jeżeli natomiast wydaje ci się, że zdrada przyniesie ci chwilowe korzyści, a potem powrócisz do poprzednich poglądów, to przygotuj się, że ludzie przestaną ci ufać. Warto mieć jeszcze kilka pobocznych dążeń, jak na przykład chęć bycia postrzeganym jako osoba uczciwa.

– Będę musiał to wszystko przemyśleć – Spir podrapał się w głowę. – A powiedz mi jeszcze: po co to? Czy nie lepiej zadowolić się jakimś urzędniczym stanowiskiem, przychodzić codziennie rano do pracy, wychodzić wieczorem, robić to, co robią inni ludzie i nie martwić się, że nie spełnią się nasze marzenia?

– To zależy od twojego uznania. Możesz zachowywać się podobnie do roślinki, która tylko rośnie i rozmnaża się – Yoe skrzywił się. – Możesz też wyznaczać sobie życiowe cele, ulepszać świat, dążyć do prawdy i czynić wokół siebie dobro. Starać się, by słowa te nabrały nowego znaczenia, takiego, które ty sam im nadasz.

– Ale nie odpowiedziałeś mi na pytanie: „po co”?

– Tak, jak powiedziałem, tylko od ciebie samego zależeć będzie czy wybierzesz leżenie na brzuchu czy ostrą walkę z rzeczywistością. Do kosza z wartościami absolutnymi możesz też wrzucić logikę, bo ona na nic się tutaj nie przyda.

– Do kosza... Czuję, że zaraz rozboli mnie głowa – wystękał Spir. – Pozwól, że dokończymy naszą rozmowę kiedy indziej, bo w chwili obecnej czuję się zupełnie zagubiony. Muszę to wszystko gruntownie przemyśleć. Nawiasem mówiąc, nigdy jeszcze nie rozmawiałem z nikim w taki sposób.

– W takim razie muszę cię pochwalić: nieźle ci to wychodzi. Kto wie, jeśli się wyrobisz, może nawet będę musiał być z tobą szczery?... – powiedział siwy starzec i pokazał Spirowi język.

 

„Dzisiaj, o godzinie siódmej, będący pod wpływem środków odurzających Jan Henrykowski usiłował zgwałcić w toalecie klubu »Zorza«, mieszczącego się przy Alei 633 Arterii 12, dwunastoletniego Michała P. Napastnikowi nie udało się, gdyż krzyki chłopca zostały usłyszane przez klientów klubu, którzy postanowili bezzwłocznie interweniować. [...]

Znaczący jest fakt, że Jan Henrykowski należał do ugrupowania Realistów, a jego czyn w przeddzień referendum może mieć duży wpływ na poparcie społeczne dla tej formacji. [...] Natomiast to, w jaki sposób dwunastoletni chłopiec mógł się dostać do klubu tylko dla dorosłych pozostaje kwestią jak na razie niewyjaśnioną.” – fragmenty z interaktywnego sprawozdania, przygotowanego dla prasy przez Witcha Meissa.

 

– Wiesz już o naszym sukcesie? – spytała Fil.

– Tak, od samego rana wszędzie o tym trąbią– odparł Spir.

– I niech trąbią. Mamy powód, żeby świętować. Koniec jest już bliski. Jeżeli w ciągu pięciu dni nikt nie zgłosi obiekcji, Komisja Demokratyczna zatwierdzi nasz projekt i wreszcie będziemy mogli podjąć jakieś konkretne działania – Fil była wyraźnie zadowolona.

– Jeszcze pięć dni? – Spir najwyraźniej myślał, że będzie mógł zacząć pracę od zaraz.

– Niestety tak. Ale żebyś się nie nudził, mamy dla ciebie specjalne zadanie do wykonania. Spróbuj sporządzić receptę, opisać to, co musielibyśmy zrobić, by, na wypadek twojego zniknięcia, samodzielnie dokończyć Międzyświat. Zgoda?

– Zgoda – odparł Spir. – Ale zanim to zrobię, chciałbym zobaczyć kryształ. I muszę wiedzieć, czy nasze dzieło nie zmieniło się przez ostatnie siedemset lat.

– Oczywiście. Wszystkich informacji udzielą ci w magazynie. Konczus cię zaprowadzi... ale nim to nastąpi, chcielibyśmy zatrzymać cię jeszcze na chwilę.

– Tak? – zaniepokoił się Spir. – O co chodzi?

– O Des. Rozmawiałeś z nią może ostatnio?

– Nie.

– Dlaczego?

– Nie mam ochoty.

– Krzywdzisz ją.

– Nieprawda. To wy ją skrzywdziliście, programując jej te wspomnienia. Nie prosiłem was o to. Poza tym, ona nawet nie jest człowiekiem. Czemu miałbym się przejmować jej uczuciami?

– Mimo wszystko chcielibyśmy, byś spróbował się z nią zaprzyjaźnić.

– I myślicie, że tak po prostu strzelę z palca i nagle ni z tego ni z owego ją polubię? Ja kocham prawdziwą Des, a ten robot to tylko zadra drażniące moje serce.

– Widzę, że nie da się ciebie przekonać – powiedziała Fil. – Zrobisz zatem, jak uważasz za stosowne. Jesteś wolny.

 

Spir zmierzał Arterią 211 w kierunku Tunelrolli. Od samego początku bardzo mu się spodobały i szybko znalazły swoje stałe miejsce w jego codziennym planie zajęć. W Tunnelrollach można było wyładować emocje, doświadczyć szybkości i energii, jakich nie spotykało się w zwyczajnym świecie na co dzień, można było poznać wielu podobnych do siebie ludzi i sprawdzić swoje siły mierząc się z nimi. Niewątpliwe zalety tej rozrywki najnowszej generacji przyciągały wielkie rzesze rządnej ekstremalnych doświadczeń młodzieży. Ciągle powiększająca się klientela przyczyniała się do nieprzerwanej rozbudowy sieci parków rozrywki zawierających Tunelrolle. Spir już ostrzył sobie zęby na obiekt, który budowano niedaleko jego mieszkania.

Rozmyślał tak, idąc arterią, zupełnie zapomniawszy o tym, że miał złapać łazik. Z marzeń wytrąciła go idąca przed nim starsza kobieta, która gwałtownie zawróciła i omal na niego nie wpadła. Spir rozejrzał się. 211 była niewątpliwie jedną z najbardziej uczęszczanych dróg w Krainie. Środkiem płynął nieprzerwany strumień łazików, a po bokach, szerokimi na kilkanaście metrów chodnikami podążali piesi. Od czasu do czasu przemknął tuż przy krawężniku magnetyczny skuter. W większości, mijani wyglądali o wiele schludniej i porządniej niż siedemset lat temu. W zasięgu wzroku nie było ani jednego czterorękiego, innych mutacji też nie dało się dostrzec. Żadnych tatuaży na twarzach i palladowych obręczy na ramionach.

„Świat zmienił się na lepsze” – pomyślał Spir. Podobał mu się też fakt, że unowocześniony system komunikacji nie wymagał już nawet od pasażera, by ten podał, gdzie chce dojechać. Inteligentny program sam się domyślał, a w przypadku większych wątpliwości pytał.

Spir podszedł do krawędzi chodnika, poczekał aż zatrzyma się łazik i wszedł na platformę. Dopiero wtedy spostrzegł, że wśród pasażerów znajduje się klon jego martwej ukochanej. Na dodatek jedyne wolne miejsce było właśnie obok niej. Spir z przerażeniem stwierdził, że na odwrót jest już za późno. Łazik ruszył.

Postanowił udawać, że jej nie zna. Patrzyła na niego przez chwilę, jednak gdy nie udało się jej nawiązać z nim kontaktu wzrokowego, spuściła oczy i wpatrzona w rysy na podłodze  siedziała aż do momentu, w którym Spir wstał i wysiadł.

 

Cykin siedział w niewielkim pokoiku. Pod ścianami ustawione były pełne segregatorów półki i zabezpieczone zamkami optycznymi szafki. Na środku pomieszczenia stało małe biurko, pokryte panelem, na którym wyświetlano zmieniające się w czasie wykresy, przewijające się teksty i mówiące twarze. Cykin trzymał nogi na biurku i wodził wokół siebie pełnym wściekłości spojrzeniem. W pewnym momencie uderzył piętą w znajdujący się na panelu piktogram przedstawiający kopertę.

– Słucham, panie kanclerzu? – odezwał się miękki, kobiecy głos.

– Zawołaj mi tu Sahila.

Po chwili do pokoju wszedł elegancko ubrany, czarnowłosy mężczyzna.

– Widzisz to? – Cykin zdjął nogi z biurka i pokazał palcem jeden z wykresów znajdujących się na panelu.

– Oj, spada, spada – Sahil pokiwał głową.

– Wiesz co zrobimy? – Cykin spojrzał na swojego zaufanego spode łba.

– Co?

– Porwiemy Spira.

 

W innej części miasta, w trochę mniejszym i trochę bardziej zagraconym pokoju, przy niskim, okrągłym stoliku siedziało po turecku dwóch mężczyzn.

– Doprawdy, myślałem, że Realiści są poważniejsi – powiedział Wiolent. – Sami sobie grób wykopali.

– Jak zwykle ma pan rację – odparł Bad.

– Postanowiłem, że teraz, gdy Realiści schodzą pokonani ze sceny, czas by powstałą pustkę wypełniło jakieś inne ugrupowanie.

– Pomysł dobry, tylko jak go wykonać? – Bad w geście zadumy potarł brodę.

– Porwiemy Spira Grontudskiego.