Powrót

Rozdział 14

 

Hazard nie popłaca. Rezultatem częstych wizyty u bukmachera zazwyczaj staje się nieprzyjemna pustka w portfelu. Dla uzależnionych mogą się one skończyć jeszcze gorzej – chęć podreperowania nadszarpniętego budżetu sprowokuje do dalszej gry i popadania w długi. A gdy długów nie można spłacić, jedynym wyjściem pozostaje wyprzedaż własnego mienia i rezygnacja z wielu pożytecznych usług...

Żywym tego przykładem był Risk, trzydziestopięcioletni pracownik firmy produkującej filcowe podkładki, które przyczepiane do nóg klasycznych krzeseł sprawiały, że nie rysowały one pozbawionych zabezpieczeń podłóg. Risk zatrudniony był na stanowisku wywiadowcy środowiskowego – chodził od pracownika do pracownika i wypytywał, czy czegoś nie potrzeba zmienić albo usprawnić oraz kto kogo lubi i kogo nienawidzi. Chociaż wykonywał swoją pracę dość dobrze, podobnie jak inni na tego typu stanowiskach zarabiał niewiele, co sprzyjało jego hazardowym skłonnościom.

Tak jak każdy, Risk miał swoje wzloty i upadki. W chwili, w której pojawia się w naszej historii, znajduje się niewątpliwie „pod wozem” – brak stanowczości wobec własnej słabości doprowadził go na skraj bankructwa: zmuszony został rozprzedać prawie całą zawartość swojego mieszkania oraz żywić się u przyjaciół. Co więcej, zmuszony został nawet do zrezygnowania z podstawowego pakietu usług komunalnych. Tak więc, gdy po ciężkim dniu pracy na dwóch zmianach wracał do mieszkania, zostawiał drzwi otwarte na oścież – inaczej udusiłby się z powodu wyłączonej wentylacji.

Istniała jednak pewna rzecz, z której Risk nie mógł zrezygnować, nawet w obliczu totalnej katastrofy finansowej – z jedzenia Chrupsów. Z czasów dzieciństwa pozostał mu zwyczaj, że w nocy, gdzieś pomiędzy godziną ósmą a dziewiątą, budził się na kilka minut i obżerał się. Chrupsy były przypominającymi orzechy laskowe chrupkami. Aby dostać się do czekoladowego wnętrza trzeba było wyłuskać je z plastikowej łupinki. Nie wiedzieć czemu, ludzie kupowali Chrupsy tylko dla samej przyjemności łuskania – ta sama firma wypuściła bowiem na rynek produkt konkurencyjny, Chrapki, które były dokładnie tym samym co Chrupsy, tyle że nie posiadały łupinek. Obie wersje sprzedawały się równie dobrze.

Poza niewielkimi wydatkami, nawyk jedzenia w nocy sprowadził na Riska także i inny problem. Ponieważ do podstawowego pakietu usług komunalnych zaliczała się również wywózka śmieci, zbankrutowany hazardzista musiał jakoś uporać się z problemem utylizacji łupinek, których tygodniowo pojawiało się do kilku kilogramów. Nadszarpnięte zaufanie rodziny i przyjaciół, którzy i tak zrobili już dla niego dość wiele, nie pozwalało zdobyć się na odwagę i poprosić o regularne udostępnianie swoich śmietników. W związku z tym Risk musiał zdać się na służbę publiczną, a ponieważ w gruncie rzeczy był porządnym facetem, za każdym razem zostawiał torbę z łupinkami gdzie indziej.

Tak też było tym razem. Rozejrzał się uważnie, czy nikt za nim nie jedzie. Na szczęście Aleja 81 była o tej porze miejscem dość odludnym, więc gdy tylko jadący kilkanaście metrów przed nim człowiek zszedł z ruchomego chodnika i wkroczył w najbliższe drzwi, Risk upewnił się, że odnogą korytarza, którą właśnie mijał, nikt nie idzie i energicznym ruchem rzucił pod ścianę szczelnie zapakowaną torebkę. Następnie przeszedł na chodnik jadący w przeciwną stronę i jak gdyby nigdy nic pomaszerował nim w stronę domu.

Za pierwszym razem trochę się denerwował, teraz jednak nabrał już tyle wprawy i pewności siebie, że śmiecenie na korytarzach przychodziło mu z łatwością, a nawet sprawiało trochę radości. Nie zdawał sobie jednak sprawy, że każda arteria i aleja oraz większość pomniejszych korytarzy w mieście są pod stałą obserwacją niewidocznych kamer, czujników ruchów oraz rejestratorów zapachów i dźwięków. Nie wiedział także, że torebka z łupinkami, którą zostawił przed chwilą pod ścianą będzie miała fundamentalny wpływ na losy Krainy.

 

W Nie Do Końca Określonym Miejscu, w wypełnionej błękitem, nieograniczonej przestrzeni, umiejscowione były dwa fotele. Znajdowały się na tej samej wysokości, dokładnie naprzeciw siebie, tak, że siedzący w nich mężczyźni patrzyli sobie prosto w oczy. Ich stopy opierały się na jakiejś niewidzialnej barierze, co sprawiało wrażenie, że przestrzeń w której się znajdują, przedzielona jest przezroczystą podłogą. Było to jednak złudzenie, gdyż odrobina wolnej woli wystarczyła, by dowolnie zmienić położenie któregokolwiek z foteli. Jedynie z przyzwyczajenia obaj panowie rozróżniali górę i dół w podobny sposób. W Nie Do Końca Określonym Miejscu nie było bowiem zdefiniowanych kierunków. Nie było grawitacji. Nie było nic, poza wszechobecnym błękitem i dwoma mężczyznami siedzącymi na fotelach.

Nawet czas nie biegł tutaj w normalny sposób. Podążał licznymi niezależnymi ścieżkami. W każdej z nich zarówno fotele jak i mężczyźni istnieli od zawsze i w każdej z nich przeprowadzali inną rozmowę. Przy niewielkim wysiłku mentalnym można było ścieżki łączyć i oto wyrwane z kontekstu rozmowy zmieniały w ciągi przyczynowo-skutkowe. Ale nie było to regułą, niektóre epizody w żaden sposób nie chciały połączyć się z resztą. Niektóre z nich wynikały z kilku innych, które za to miały źródło w rozmowie, będącą konsekwencją ich konsekwencji. Czas tutaj zapętlał się, i zamiast tradycyjnej osi tworzył coś na kształt pajęczyny.

– Witaj, Kriss – przemówił nagle jeden z mężczyzn.

– O. To znowu pan – odparł drugi. – Znowu mnie odwiedziłeś. Z jednej strony mnie to martwi, a z drugiej cieszy.

– Wiem, wiem. Widziałem twoje ostatnie poczynania. I ciągle nie mogę wyjść z podziwu jak ty to robisz.

– Widzisz, Zeud, ja też mam dla was, ludzi, wiele podziwu. Chociażby dla ciebie. A sprawa „Pomocy Potrzebującym, Miłości i Miłosierdzia dla Bliźniego” była nad wyraz prosta. Myślę, że gdybym sobie z nimi nie poradził to mógłbyś mnie nazwać głupcem.

– Zbyt dużo już widziałem, żebym mógł nazwać cię w ten sposób. A teraz, po bezkrwawej asymilacji PPMiMdB, z pewnością nigdy już tak nie stwierdzę... musiałbyś się naprawdę bardzo zdegenerować – odparł Zeud.

– Dziękuję. Pewnie chcesz wiedzieć, co się szykuje na najbliższą przyszłość?

– Owszem. Właśnie dlatego cię odwiedziłem.

– Mam przeczucie, że nadchodzą jakieś nieodwracalne zmiany.

– Przeczucie?

– Tak. Nie jestem w stanie tego wyjaśnić. Coś podpowiada mi, że szykuje się jakaś duża akcja. Pewnie ma to związek z powrotem tego typka. Minęło 710 lat od kiedy po raz ostatni tu był. Nie mam z tamtego okresu najlepszych wspomnień. Może i nie mają one bezpośredniego związku z jego osobą, ale na zimne lepiej dmuchać...

– Obawiam się, że będziesz mi musiał wytłumaczyć o kogo chodzi – Zeud uniósł nieznacznie brwi.

– Nie ma co tłumaczyć. Wystarczy, że nieco zorientujesz się w bieżących sprawach. Człowiek, który dotarł do mnie aż tutaj musi mieć dość duże wpływy.

– Zgoda, dowiem się tego samodzielnie. Co zamierzasz uczynić?

– Zastanawiam się, czy go nie wyeliminować.

– Dlaczego miałbyś to zrobić?

– Sam nie wiem. Na razie tylko się zastanawiam. Myślę, że poczekam trochę i zobaczę, jak potoczą się wydarzenia. Może po prostu do czegoś go wykorzystam? Sytuacja jest bardzo skomplikowana i muszę być bardzo ostrożny.

– To też jest przeczucie?

– Nie, tym razem jest to wiedza poparta żywymi faktami. W wyniku jakiegoś dziwnego zbiegu okoliczności, straciłem ostatnio w dużej części kontrolę nad Realistami. Dwóch z szefów umarło, kilka moich wtyczek się pokłóciło i kontakt się urwał. Mogą zrobić coś niekontrolowanego, a znając ich może to być mi zupełnie nie na rękę. Sytuacja jest wysoce niestabilna i tego się boję. No, może „boję” to trochę za dużo powiedziane. Powiedzmy, że tego nie lubię.

– Czy odczuwasz zagrożenie swojego bytu?

– Nie, raczej taki drobny dyskomfort wywołany potencjalnymi problemami z realizacją własnych celów. Każda rewolucja, każdy wysokoenergetyczny stan społeczny sprawia, że wiele relacji się zmienia, powstają nowe, a stare umierają razem z ludźmi. Nie podobają mi się zmiany, jakie następują po każdym takim zdarzeniu. Czasami, gdy sam je wywołam, efekty są bliższe moim oczekiwaniom. Jednak z reguły muszę się potem nieźle nabiedzić, by odbudować swoje wpływy. Dlatego właśnie powiedziałem, że was podziwiam.

– A czy przypadkiem nie jest tak, że po każdym takim zachwianiu jesteś silniejszy i zbliżasz się do swojej wymarzonej Totalnej Kontroli?

– Taa... Ale to już inna historia.

Rozmowa skończyła się równie niespodziewanie jak się zaczęła.

 

Spir siedział wiercąc się niespokojnie w niewielkim, ciemnym pokoju. Naprzeciw niego, w poprzek pomieszczenia ustawiono długi i wąski blat, dzielący pokój na dwie równe części. Poza nim, znajdowały się tam jeszcze trzy krzesła: jedno, na którym siedział Spir oraz dwa po drugiej stronie blatu. Nad całym pomieszczeniem górował olbrzymi trójskrzydłowy wiatrak, który, zajmując prawie całą powierzchnię sufitu, kręcił się powoli wydając z siebie głuche dźwięki:

– Wut!... wut!... wut!... – szumiał spokojnie.

Pokój Audiencji Osobistych. Ten sam wystrój, te same kolory. Nawet zapach ten sam. Tylko osoby inne. Zamiast Konczusa, obok Mentata do pomieszczenia wkroczyła drobna, całkiem ładna kobieta. Ubrana była w lekką, skromną sukienkę. Na szyi i na przegubach rąk miała zawieszone sznury koralików, a głowę zdobiła skomplikowana, przypominająca pawi ogon fryzura z niezliczoną ilością wplecionych wstążek i spinek. Oczywiście, w specyficznym oświetleniu tego pomieszczenia wszystko wydawało się ciemnoniebieskie.

Siedzący pod dwóch stronach energetycznej bariery przez chwilę wpatrywali się w siebie w milczeniu. W końcu kobieta odezwała się:

– Cześć. Jestem Fil.

Spir pokiwał głową ze zrozumieniem.

– Poradziliście sobie beze mnie?

– Nie do końca – Fil pochyliła się do przodu i podparła ręką brodę. – Słusznie zakładasz, że wszystko wiem – dodała. – Przez te 710 lat wiele się zmieniło. Mam nadzieję, że będzie ci się ze mną współpracowało równie dobrze jak z moim przyjacielem – uśmiechnęła się do Mentata. Ten skinął nieznacznie głową.

– Ale przejdźmy do rzeczy – kontynuowała Fil. – Opowiedz nam, co robiłeś przez ten cały czas, gdy cię tu nie było i czemu wróciłeś.

– Nie jestem pewien – odparł powoli Spir – czy dla mnie upłynęło tyle samo czasu co dla was. Fakt, zdążyłem się już dowiedzieć, że od mojej ostatniej rozmowy z Mentatem minęło dla was około 710 lat, dla mnie jednak było to zaledwie kilkadziesiąt dni.

– Jak to wytłumaczysz?

– Pamiętam... Chodziło o to, że... Coś sprawiło, że poczułem się bardzo źle i postanowiłem skorzystać z Projektora. Tym razem jednak przeprogramowałem go tak, by uniemożliwił mi obudzenie się i by projekcja trwała bez końca. Gdy już się w nim znalazłem, wszystko działo się zgodnie z założeniami, póki... w mojej historii nie pojawiły się Międzywymiarowe Wrota. Błądząc w ich poszukiwaniu natrafiłem na tę dziwną część miasta, w której spędziłem kilka pełnych przygód miesięcy, a następnie zostałem przez was zabrany.

– No tak. Nie wyglądasz, jakbyś się specjalnie zestarzał – przez cały czas Fil przyglądała mu się uważnie.

– A w jaki sposób wy dowiedzieliście się, że tam jestem? I co się stało... ze mną, tutaj, 710 lat temu?

– Z tego co pamiętam – Fil przez chwilę patrzyła na kręcący się wiatrak – nastąpiło jakieś spięcie w Projektorze, a ty... to znaczy twoje ciało obumarło. Twoje serce przestało bić, zacząłeś się rozkładać, więc Mentat – znowu spojrzała na swojego towarzysza – i Konczus zdecydowali, że trzeba z tobą zrobić to, co się zawsze robi w takich przypadkach, czyli zutylizować. Ja osobiście bym cię zamroziła. Nawet o tym pomyślałam, gdy mi opowiadali całą tę historię. Wyobraź sobie jak by było teraz śmiesznie: mógłbyś się teraz spotkać ze martwym ciałem. Albo nawet z żywym, gdybyśmy tylko mieli wtedy współczesną technologię...

Wieki później, kilka miesięcy temu, nasze czujniki wykryły w mieście Niezależnych obecność twojego DNA. Zrobiliśmy mały wywiad i upewniliśmy się, że to rzeczywiście ty. Poobserwowaliśmy cię trochę i gdy okazało się, że twoja sytuacja nie przedstawia się najlepiej, postanowiliśmy cię stamtąd zabrać.

– Miasto Niezależnych? Starałem się znaleźć coś na ich temat, ale nie udało mi się, bo wasi tajniacy zmusili mnie do przyjścia tutaj.

– Niezależni – Fil uwolniła podbródek, wyprostowała plecy i złożyła dłonie tak, że stykały się opuszkami palców – powstali kilkaset lat temu. Taki nasz mały eksperyment podyktowany zmianami ustrojowymi... doczytasz sobie w archiwach, jeśli będziesz chciał.

Przez chwilę milczeli.

– Czyli – podjął Spir – jak rozumiem, pojawiam się nagle w miejscu w którym kiedyś żyłem, tylko że setki lat później? I to już chyba nie jest to samo miejsce. Czy moje stare mieszkanie jeszcze istnieje? Czy mogę się w jakiś sposób dowiedzieć, co się stało z moją rodziną?

– Zależy, o którym mieszkaniu mówisz. Zresztą... ja nie pamiętam takich rzeczy. Może on pamięta – po raz trzeci spojrzała na Mentata. – W każdym razie wszystko możesz sprawdzić w archiwach. Osobiście wątpię by cokolwiek zostało po którymkolwiek z miejsc w których mieszkałeś. Mieliśmy tutaj wiele renowacji i przebudów. Wszystko możesz sprawdzić w archiwum. A jak na razie możesz spokojnie korzystać z wygód domostwa, do którego doprowadzili cię nasi chłopcy. A!... I przygotowaliśmy coś dla ciebie – wyciągnęła rękę, w której trzymała niewielką karteczkę. Spir wziął ją i przeczytał. Znajdowały się na niej czyjeś imię, nazwisko i adres.

– Kto to? – spytał.

– Twój najbliższy krewny. Możesz spróbować nawiązać z nim kontakt.

– Miło... A... Czy to, że cię widzę, oznacza, że wszystko dobrze się skończyło? Dokończyliście Międzyświat, wytworzyliście tunel z Supremią i pokonaliście Mrocznych?

– Niezupełnie – odparła Fil. – O Supremii zapomnij. Stwierdziliśmy, że nie jest ona warta zachodu. Wystarczyło poobserwować, jak spontanicznie, ni z tego, ni z owego wytwarza tunele z przeróżnymi państwami, a następnie je zrywa. Na dodatek były to dość specyficzne państwa: niski poziom zaawansowania technologicznego, niski status na międzypaństwowym forum. Stwierdziliśmy, że na pewno nie chcemy być jednym z nich.

Międzyświata nie dokończyliśmy z prostego powodu: nie wiemy jak. Nie zostawiłeś żadnych zapisków, instrukcji ani planów. Dlatego trochę nas zmartwiło... co tu dużo gadać, zirytowało nas twoje zachowanie. Tak po prostu sobie umarłeś, a my zostaliśmy z niedokończonym Międzyświatem. A wiadomo, że do jego ukończenia zostało już bardzo niewiele. Dlatego cieszymy się, że znowu się pojawiłeś.

– Zaraz, zaraz. Jeżeli Międzyświat nie powstał i nie połączyliście się z Supremią, to czemu tu jesteś? Przecież właśnie z tego powodu byłaś... w śpiączce.

– Tak, ale w końcu się zdenerwowałam i obudziłam się sama z siebie... A tak naprawdę to nie wiadomo dlaczego się obudziłam. Po prostu zadziałał czas.

– Z góry przepraszam za to pytanie, ale... co zmienia twoja obecność w Krainie?

– Nie musisz przepraszać – Fil opuściła swobodnie ręce na oparcie krzesła, tak, że znikły pod wąskim blatem. – Średni wzrost gospodarczy liczony w kilowatogodzinach na mieszkańca w czasie gdy byłam w śpiączce wyniósł -0,54%, natomiast od czasu gdy się obudziłam plasuje się on w okolicy 0,37%. Sprawa jest prosta: mówisz „dobrobyt”, masz na myśli „Fil” – uśmiechnęła się. Mentat spuścił wzrok.

– I jeszcze trzeba ci wiedzieć – podjęła po chwili – że w czasie twojej nieobecności ludność krainy wzrosła do 280 milionów mieszkańców. Naprawdę wiele się tu pozmieniało. Będziesz musiał się ze wszystkim zapoznać, nasze archiwum stoi dla ciebie otworem, bo gdybyś chciał szukać w prasie, to nie ma tam zbyt wiele. Nie polecam. Będziesz miał na to sporo czasu.

– Sporo?

– Tak, bo kolejne zmiany jakie zaszły, a o jakich niechybnie wkrótce przekonasz się na własnej skórze, to zmiany w układzie politycznym Krainy. Kilka lat po twoim odejściu mieliśmy tutaj dwie rebelie, z których druga była udana. Jakoś tak wyszło, że do władzy dobrali się ludzie, którzy nie powinni się nią zajmować. Obecnie systematycznie przywracamy wszystko do porządku, ale pozostało jeszcze dużo do zrobienia. W wielkim skrócie: mamy demokrację i wszystko odbywa się bardzo powoli, a każda inicjatywa spotyka się z wielkim oporem. Zanim kontynuacja projektu Międzyświat dojdzie do skutku, minie zapewne trochę czasu.

– Ale rebelię? Taką w jakiej brałem udział? Jak to się stało?

– Wszystko wyczytasz z archiwów. My niestety nie mamy czasu, żeby ci o tym opowiadać. Teraz będziemy walczyć z oporami społecznymi o możliwość podjęcia naszego projektu.

– No dobrze, ale ciągle nie rozumiem jednej rzeczy. Jeżeli ty tu jesteś i Supremia już was nie obchodzi, to do czego potrzebny jest Międzyświat?

– Widzisz – opuszki Fil znów się zetknęły. – Wpadłeś na świetny pomysł. Międzyświat może doskonale sprawdzić się w roli wizytówki Krainy. Będzie on naszą swego rodzaju reklamą. Jeżeli rzeczywiście uda się nam stworzyć taki, jaki planowaliśmy, prawdopodobnie wiele państw okaże zainteresowanie handlem z nami. Może wtedy znajdziemy inną Supremię... choć nie jest to teraz naszym celem. Założenia były inne, ale w efekcie Międzyświat może się nam przysłużyć o wiele bardziej niż przewidywaliśmy.

– A skąd pewność, że zechcę wam pomóc?

– A nie zechcesz?

 

Sala oszałamiała swoim przepychem. Z ozdobionego freskami sufitu zwieszały się dwa kryształowe żyrandole, a ściany pokryte były barwnymi kilimami i arrasami. Po środku ustawiono stół w kształcie litery U, suto zastawiony różnego rodzaju napojami i chrupkami do pogryzania. Na ustawionych po jego zewnętrznej stronie krzesłach siedzieli eleganccy mężczyźni i kobiety, dyskutując i korzystając z urozmaiconego wiktu. Pod wskazywaną przez ramiona stołu ścianą, znajdowało się podwyższenie i mównica.

– Witam państwa – powiedział z mównicy jegomość ubrany w czerwony surdut ze srebrnymi guzikami. – Mam zaszczyt powitać państwa na pięćdziesiątym pierwszym Nadzwyczajnym Posiedzeniu Rady Realistów. Zebranie to zostało zwołane przez kanclerza Cykina, któremu za chwilę przekażę głos. Proszę o gorące brawa dla pana Cykina.

W trakcie krótkich, acz gromkich oklasków, jegomość w czerwonym surducie zszedł z mównicy, a jego miejsce zajął szczupły, ubrany w czarny garnitur mężczyzna. Pomimo uśmiechu, grube, zachodzące na policzki wąsy nadawały jego twarzy dość groźny wygląd.

– Widzę, że jesteśmy prawie w komplecie – zaczął rozejrzawszy się po sali. – Niestety, moja prawa ręka, Sahil, nie mógł przyjść na to spotkanie z powodu choroby. A szkoda, bo mamy dziś do omówienia bardzo ważne sprawy – zrobił znaczącą pauzę. – Plotka szybko się rozchodzi, a więc niektórzy z was pewnie już od jakiegoś czasu zdają sobie sprawę, że w Krainie pojawił się dawno temu zmarły człowiek. Nie muszę was chyba przekonywać, że mężczyzna ten nie powinien w ogóle istnieć... – rozejrzał się po twarzach słuchaczy. – Mam na myśli Spira Grontudskiego. Ci z was, którzy znają się trochę na historii, wiedzą pewnie, że zamieszany był on w tworzenie powstałego z inicjatywy Władców, poronionego projektu „Międzyświat” – na ostatnie słowa wywarł szczególny nacisk.

– Jak wszyscy wiemy – kontynuował po chwili – „Międzyświat” jest nie mającą żadnego społecznego uzasadnienia ekspresją despotyzmu Władców. „Międzyświat” jest tworem nie służącym nikomu, co więcej, wysysa z nas energię, którą moglibyśmy spożytkować na polepszenie warunków naszego bytowania. Tak, jak w przypadku wielu innych inicjatyw Władców, my, czyli społeczeństwo Krainy, jesteśmy traktowani jak pionki, jak maszynki służące do realizacji jakichś abstrakcyjnych, żeby nie powiedzieć absurdalnych, wyższych celów, nie mających żadnego wpływu na nasze doczesne życie. Jesteśmy zmuszani do pracy i wyrzeczeń w imię czegoś, co nie przedstawia dla nas żadnej wartości. I czy powinniśmy się na to godzić?

Cykin zrobił krótką przerwę by zaczerpnąć tchu.

– Pojawienie się Spira zwiastuje dążenia Władców do kontynuacji projektu „Międzyświat”. Uważam, że obowiązkiem Realistów jest do tego nie dopuścić. Po to, by Władcy w końcu zrozumieli, że nasze potrzeby też są ważne. By zwrócili na nas uwagę i zajęli się dobrem społeczeństwa a nie swoimi wydumanymi ideami. W końcu to oni są dla nas, a nie my dla nich. Dziekuję.

Cykin zszedł z mównicy i jego miejsce zajął ubrany na czerwono mężczyzna.

– Czy ktoś chce zabrać głos? – spytał i spojrzał na panel, który trzymał w dłoni. – Zapraszamy pana Pena.

Na mównicy pojawił się siwy, przygarbiony mężczyzna. Jego sylwetka i sposób mówienia kłóciły się z dość młodo wyglądającą twarzą, uniemożliwiając dokładne określenie wieku.

– Pewnie nie wszyscy mnie znają – zaczął, wolno cedząc słowa, które mełł między zębami, poruszając jedynie językiem i wargami – więc się pokrótce przedstawię. Jestem członkiem Komisji Demokratycznej i, bez fałszywej skromności, legitymuję się dobrą znajomością układów panujących tam, na górze, oraz stosunków, jakie istnieją pomiędzy Komisją i Władcami. Jako członek Realistów popieram pomysł pana Cykina. Miałem już okazję zapoznać się z nim nieco wcześniej i udało mi się zrobić drobny wywiad oraz opracować plan. Moja wstępna propozycja to przeprowadzenie referendum. Jest to krok dość odważny, jednak nie wykraczający poza literę prawa i chyba dość bezkonfliktowy. Z analiz wynika, że referendum możemy wygrać przeprowadzając odpowiednią kampanię. Byłby to wielki sukces, gdyż znaczyłoby to, że poparcie społeczne dla Władców nie jest wcale takie duże i wiązałoby się ze skompromitowaniem ich polityki. Dziękuję.

– Teraz wypowie się pani Brut. Proszę o zajęcie miejsca za mównicą... – oznajmił marszałek spotkania. Na podium pojawiła się niska i pulchna, ale niebywale żwawa w ruchach kobieta. Z jej zaczerwienionej twarzy wprost tryskała energia, która szybko udzieliła się wszystkim zgromadzonym.

– Metody pana Pena już na pierwszy rzut oka wydają się być godne pożałowania. Przecież każdy wie, że ludzie z reguły są podatni na manipulację i że wystarczy dobra kampania by przekonać ich do własnego zdania. W szczególności Władcy wiedzą o tym doskonale, a dysponują oni o wiele większymi wpływami w środkach masowego przekazu niż my. W decydowaniu o tak ważnej sprawie, jaką jest podstawa ideologiczna Krainy, nie zostawiałabym wolnej ręki społeczeństwu. Straciliśmy już bardzo wiele i nie możemy pozwolić sobie na kolejne straty. Przegrane referendum ośmieszyłoby nas, odwróciło od nas resztki poparcia i wzmocniło pozycję Władców. Stosując metody pana Pena, wchodzimy na prostą drogę ku autodestrukcji. Tymczasem nam zależy na kompromitacji Władców. Proponuję więc działać zdecydowanie. Nie bawić się w demokratyczne procedury, tylko uderzyć w najczulszy punkt. Uderzenie takie z pewnością zostanie odebrane jako krzyk ludu o swoje prawa.

Podobno do ukończenia projektu „Międzyświat” brakuje tylko jednej rzeczy. Gdzieś w pałacowych magazynach znajduje się wielki kryształ, który tylko czeka na wykończenie i wysłanie. Gdybyśmy go zniszczyli, Międzyświat nigdy nie zostałby dokończony – przez salę przeszedł cichy szmer. – Rozważając ryzyko, które się z tym wiąże, dochodzę do wniosku, że jest ono w porównaniu z występującymi w perspektywie korzyściami bardzo niskie. Wystarczy sobie przypomnieć Ogólne Zgromadzenia sprzed pięciuset lat. Wielu przedstawicieli zachowywało się w sposób podobny: wyrzucali zawartość wagoników do tuneli, robili blokady na arteriach, uniemożliwiając przejazd zwyczajnym obywatelom. I uchodziło im to na sucho. Dlaczego? Bo mieli za sobą poparcie. Znikome, mniejsze nawet niż my teraz, ale udawało się im uniknąć odpowiedzialności. Spójrzmy prawdzie w oczy – w równej walce nie wygramy z Władcami. Musimy korzystać ze wszystkich dostępnych nam środków. Dziękuję.

– Dziękujemy pani Brut i zapraszamy pana Mejdana.

– Witam wszystkich serdecznie – odezwał się Mejdan. Był to wysoki mężczyzna o dostojnym wyglądzie i niskim tembrze głosu. – Nie sądzę, żeby propozycja pani Brut spotkała się gorącym przyjęciem – rozejrzał się pewnie po sali. – Prawdę rzekłszy, jest nic nie warta. Nie zamierzam odkrywać jej słabości, gdyż uważam, iż jest to poniżej mojej godności. Przedstawię natomiast swój własny pomysł. Otóż jak pewnie niektórzy z państwa wiedzą, mam bardzo dobre kontakty w niektórych Komitetach Strajkowych. Dla naszego wspólnego celu mogę je wykorzystać i poprzez strajk zmusić Władców do podjęcia takiej, a nie innej decyzji. Przy odrobinie szczęścia uda się może nawet zorganizować strajk generalny. Czekam na opinię pana Cykina. Dziękuję.

– Widzę, że nie ma już żadnych inicjatyw – odezwał się mężczyzna w czerwonym surducie, gdy Mejdan zszedł z mównicy. – W takim razie proszę o zabranie głosu pana Cykina.

 

– Według mnie stałeś się tułaczem. Nie możesz pogodzić się ze swoim istnieniem w takiej postaci, jaką przybrało, więc chcesz zmienić miejsce pobytu by oszukać się, że zmieniasz własne życie. To jednak do niczego nie prowadzi. Możesz wiecznie szukać, a i tak nic nie znajdziesz.

– W takim razie daj mi przynajmniej jeden powód dla którego miałbym tu zostać. Nic mnie nie łączy z tym miejscem. Tylko przeszłość. A w przeszłość nie chcę już patrzeć.

– Moim zdaniem nigdzie nie znajdziesz świata, z którego byłbyś zadowolony. Tutaj się urodziłeś, dlaczego więc tutaj nie umrzeć? Nigdy nie uciekniesz przed przeszłością, a zostając tu, stawiając czoła własnym słabościom i zwyciężając te uczucia, które teraz tobą kierują, zyskałbyś naprawdę wiele jako człowiek.

– Ale czy ja rzeczywiście chcę zyskać wiele? Czy chcę być kimś? Po co to? Powiedz, po co mam się starać? Teraz czuję, że oszukałeś mnie wysyłając w kierunku Międzywymiarowych Wrót. Oczywiście nie wrócę by się zemścić. Nie zrobiłbym już tego, nawet gdybym miał taką możliwość. Ale Des nie żyje i nic tego nie zmieni.

– Nie daj się zwieść chwilowej słabości. Świat co chwila zabija w nas sens życia, tylko po to, byśmy mogli odnaleźć go na nowo. Moją dolą stało się służyć ci radą, a więc doradzam: bycie tułaczem nie jest żadnym rozwiązaniem. Postaraj się tu zadomowić. Nawiąż kontakty ze swoimi krewnymi. Lub z sąsiadami, jeżeli więzy krwi nic dla ciebie nie znaczą. Ale zaprzestań ucieczki. Bo jeżeli twoją motywacją jest ból i strach przed nim, wtedy to już nie są poszukiwania. Ucieczka stała się twoim nałogiem. A z nałogu nie wychodzi się łatwo. Musisz powiedzieć sobie dość, a gdy to zrobisz wcale nie nastanie koniec. To będzie początek cierpień. Ale jeśli wytrwasz, to w efekcie przeminą one i wyjdziesz z nałogu.

– Chyba nie mogę się z tobą zgodzić. Zanim to wszystko się zaczęło, byłem uzależniony od sterydu o nazwie Pacato. Dzięki niemu stawałem się silniejszy, zarówno fizycznie jak i psychicznie. Działał stymulująco na rozwój mięśni i mózgu. Brałem go, bo dzięki niemu czułem, że się rozwijam. Jednak od czasu gdy się spotkaliśmy, nie zażyłem go ani razu. Przestałem odczuwać taką potrzebę. Po prostu, jak nożem uciął. I teraz, gdy znów jestem w Krainie, znowu mogę go dostać, a tego nie robię.

– Zbieg okoliczności. W normalnej sytuacji nie mógłbyś tak łatwo tego rzucić. Ale chyba nie mieliśmy rozmawiać o nałogach? Podstawowym problemem jest twoja niechęć do tego miejsca. Radzę ci, spróbuj. Zostań tu, przynajmniej na kilka miesięcy. Może wszystko się ułoży. Jeżeli nie, wtedy będziesz mógł mnie wyrzucić na śmietnik.

– Nie bierzesz pod uwagę jednej rzeczy. A co, jeśli ja ciągle wierzę, w to co powiedziałeś? Wierzę, że przejdę przez te Międzywymiarowe Wrota do innego świata i tam odnajdę Des? Jesteś śmieszny, bo mówisz rzeczy, które się ze sobą kłócą. Działa to trochę na twoją niekorzyść, jeśli mam cię traktować jako autorytet.

– Wybacz, ale nie skomentuję tego. Mam za to do ciebie pytanie. Opowiadałeś o tym, że tutejsi władcy poprosili cię o udział w jakimś projekcie. Wiesz już, czy się zgodzisz?

– No właśnie ciągle się waham.

– A jeżeli czekali siedemset dziesięć lat na to, żeby ten projekt dokończyć, to chyba im zależy prawda?

– No raczej tak.

– To czemu się wahasz? Przynajmniej pomóż im, a potem zdecydujesz czy wyjechać, czy nie. Co ty na to? Będzie cię to kosztować wiele wysiłku?

– W sumie... czemu by nie?

– Uff. Ale mnie zmęczyłeś. Teraz wyjaśnij mi dokładnie co to za świat i jak to możliwe, że jesteś tu taki ważny. Najlepiej opowiedz mi wszystko od początku.

 

Gdzieś na obrzeżach miasta, w pilnie strzeżonym laboratorium biotechnologicznym, adiunkt Jeccles dopełniał swoich zwyczajnych obowiązków – rutynowo obchodził sektor badawczy S-3. Przemierzał wypełnione półmrokiem hale, przeciskał się pomiędzy inkubatorami i wylęgarkami zawierającymi eksperymentalne tkanki. Sprawdzał, czy wszystkie mają dostateczna ilość pokarmu, odpowiednią temperaturę i czy rozwijają się zgodnie z planem. Za pomocą specjalnego czujnika wyszukiwał siedliska bakterii i natychmiast je sterylizował. Tego dnia było szczególnie dużo roboty, gdyż Zespół Badań Nad Układem Ruchowym zainstalował w jednej z wylęgarek nową hodowlę. Tym razem miał to być specjalny rodzaj tkanki mięśniowej, podobno o 12% wydajniejszej od dotychczasowych szczytowych osiągnięć w tej dziedzinie.

Właśnie zastanawiał się, jak to możliwe, że postępujący zgodnie z zasadami BHP naukowcy mogli porozrzucać na sali tyle mikrobów, gdy nagle przypominające śluzę drzwi otworzyły się i do hali wszedł siwiejący mężczyzna.

– Witaj, Jeccles – odezwał się, podszedłszy bliżej. – Jak leci?

– Dobrze panie dyrektorze. Właśnie wykryłem duże stężenie Staphylococcus. Koledzy z Ruchawki chyba trochę zaniedbali dezynfekcję.

– Porozmawiam z nimi. A poza tym wszystko w porządku?

– Raczej tak. Nie wykryłem żadnych katastroficznych anomalii.

– W takim razie mam do ciebie prośbę. Tutaj jest kość z danymi pamięciowymi – dyrektor wyjął z kieszeni niewielką czerwoną kostkę. – Trzeba je przetransportować do indywiduum HL-64. Zrobisz to?

– Tak, mogę to zrobić nawet zaraz.

– To dobrze. Im szybciej tym lepiej. A wiesz może, jak się mają moje podopieczne?

– Jeszcze do nich nie dotarłem. Wszystkie HL umieszczone są w sali 23. Jeżeli pan chce, to mogę tam pana teraz zaprowadzić.

– Bardzo proszę – dyrektor skinął głową z zadowoleniem. Jeccles schował czerwoną kostkę do kieszeni i skierował się ku znajdującej się w rogu pomieszczenia windzie. Zjechali piętro niżej i przeszli przez pomieszczenie, w którym w wielkich słojach znajdowały się syntezatory komórek macierzystych. Dział ten nie podlegał jego opiece, przez co Jeccles zawsze z fascynacją przyglądał się wyeksponowanym sercom, płucom i kroplówkom, zaopatrującym w tlen i substancje odżywcze spreparowane jajniki.

Hala z syntezatorami przylegała bezpośrednio do Wylęgarni, w której hodowane były różne, przeznaczone do eksperymentów stworzenia. Każde z nich umieszczone zostało w wylęgarce – urządzeniu składającym się z inkubatora podłączonego do aparatury elektronicznej oraz znajdującego się poza nim biologicznego mechanizmu, połączonego przewodem, przypominającym grubą pępowinę, z zawartością inkubatora. Zawartość tę stanowiły umieszczone w płynie fizjologicznym, wyizolowane błony płodowe, w których rozwijać się mogły wszystkie kreatury, jakie tylko zdolna była stworzyć ludzka wyobraźnia.

Pod jedną ze ścian, podświetlone na zielono, stały trzy największe wylęgarki. Ich rozmiary były wystarczające do utrzymania płodu wielkości dorosłego konia.

– Wygląda na to, że wszystko w normie – powiedział Jeccles patrząc na wyświetlacz umieszczony przed wylęgarkami. W każdej z nich znajdowała się identyczna, na oko dwunastoletnia dziewczynka. Grube pępowiny i odchodzące od nich macki, które wnikały w skórę w okolicach stawów, oraz pokryte czerwonymi naczynkami przeźroczyste rury, zakończone przymocowanymi do ust i nosów dziewczynek, przypominającymi maski tlenowe urządzeniami, sprawiały dość upiorne wrażenie.  Wszystkie trzy istoty zwinięte były w pozycji embrionalnej i oddychały miarowo. – Zdaje się, że środkowa miała małą infekcję... To znaczy wylęgarka, indywiduum nic się nie stało – sprostował Jeccles. Następnie podszedł do stojącej po prawej stronie wylęgarek skrzynki, otworzył ją i przez chwilę manipulował przy przełącznikach i kabelkach.

– Zrobione – odezwał się, umieściwszy czerwoną kostkę w odpowiednim miejscu i zamknąwszy skrzynkę. – Wspomnienia powinny zostać przelane w ciągu sześciu dni.

– Doskonale. Z żadną z nich nie ma najmniejszych problemów?! Wprost nie do wiary...

– Szefie... czy mogę zadać panu pytanie?

– Proszę bardzo.

– Po co tak właściwie Władcom te stworzenia?

– Tego nawet ja nie wiem. Dostałem polecenie z góry, gotowy kod genetyczny, a wczoraj wieczorem te wspomnienia. Też mnie to bardzo intryguje, ale z bliżej nie wyjaśnionych przyczyn objęte zostało ścisłą tajemnicą – dyrektor zapukał w szybkę, za którą znajdowała się twarz jednej z dziewczynek. Ta kaszlnęła lekko, obaj mężczyźni odruchowo cofnęli się.

– Dziwne.

– A mnie to nie tylko dziwi, ale mi się nawet nie podoba. Ale cóż, praca jest praca – pociągnął nosem. – Na mnie już czas. Wracaj do swoich obowiązków. Postaraj się nie rozpowiadać kolegom o tej kości pamięci. Odnoszę wrażenie, że im mniej się o tym będzie mówiło, tym lepiej.

– Tak jest – Jeccles niemal zasalutował.

– Do zobaczenia – powiedział dyrektor i opuścił halę.